Jestem pod wrażeniem tego opowiadania, mam nadzieję, że Wam także się spodoba!
Pełnia rozświetlała tamten wieczór, nadawała mu
niepotrzebnego romantyzmu i piękna. Pamiętałam to dokładnie. Zazwyczaj nie
skupiałam się na takich zbędnych szczegółach, ale tamten jeden jedyny raz
pozostał w mojej pamięci na długo. Nie, nie na zawsze. Długowieczność
skutecznie zniechęciła mnie do rozpamiętywania oraz wspomnień. Poza tym w moim
życiu z reguły nie działo się nic, godnego zapamiętania. Byłam w końcu
łowczynią nagród, płatną morderczynią… Ale byłam również niepodważalnie najlepsza.
On o tym wiedział. Wiedział również, że ktoś mnie wynajął,
aby się go pozbyła. Znał zaskakująco wiele szczegółów. Przez chwilę miałam
nawet wrażenie, że wiedział coś, czego nie miał prawa wiedzieć nikt. Szybko
jednak wyzbyłam się takich podejrzeń, uważając to za kompletną bzdurę.
Nie, ja nikomu o sobie nie opowiadałam…
O godzinie dwudziestej jadł wykwintną kolację z hrabiną de
More, swoją kochanką. Kiedy wyszli z restauracji, mimowolnie uśmiechnęłam się
paskudnie. Na miejscu jej męża też pragnęłabym śmierci takiego kochanka. Może
pewnym przegięciem pozostawał fakt, że hrabia postanowił zapłacić mi jedynie
wtedy, gdy zabiję elfa na oczach hrabiny. Znacznie utrudniło mi to zadanie, ale
lubiłam wyzwania.
Zawsze pytałam, kogo mam zabić, kim on jest. Miałam pewne
układy z królami, których wolałam nie łamać. Oczywiście pakty te określiłabym
jako nieformalne. Po prostu ja dostawałam listę osób, których nie mogłam tknąć,
a w zamian władcy nie oferowali nagród za moją głowę. Jak świat światem, tak
zawsze ludźmi rządziły strach i pieniądz. Nikogo nie obchodziła śmierć
nieznaczącego pionka, na którego dostałam zlecenie. Niektórzy baronowie
oczywiście wywieszali za mną listy gończe, ale szybko przekonywali się, że nie
warto. Chętni, a jakże – byli, łasi na pieniądze. Jednak mało który wracał do
domu żywy. Nie zabijałam jednak wszystkich. Ktoś musiał przeżyć, aby kogoś
zastraszyć. Tylko to gwarantowało na jakiś czas spokój – zwykłe przerażenie.
Każdy łowca nagród cieszył się jakąś sławą – gorszą lub
lepszą. Ja natomiast zostałam uznana za dość unikalną. Po pierwsze – nigdy
żadna elfka, ba! żadna kobieta, nie była płatnym mordercą. Dlatego też z
początku, trudniej pozyskiwałam zlecenia. Potem wszyscy przywykli, wręcz
zachwycali się moim tanecznym krokiem i wyrachowaniem. Po drugie – wiedziałam,
czym był honor. Nigdy nie łamałam danego słowa, nie zabijałam, nie dając szans
na obronę. Może brzmi to śmiesznie, że łowca nagród to człowiek honorowy, ale
wielu właśnie za taką mnie miało, a mój fach – jak to fach. Przynajmniej nie siedziałam
bezczynnie. Poza tym nie przyjmowałam wszystkich zleceń. Nie, nigdy nie
zgadzałam się zabić kogoś słabszego, kto nie miałby ze mną żadnych szans. A po
trzecie…
Po trzecie przede mną każdy odczuwał respekt. Nie traktowano
mnie, jak zbója. Nawet osławieni gwałciciele na mój widok zapinali rozporki.
Nigdy nie nazywałam tego szacunkiem, ale i nie pogardą. Było to coś, czego nie
potrafiłam nazwać. I mało mnie obchodziło.
Tym razem zlecono mi zabicie drania okrytego najczarniejszą z
możliwych sław. Einar Salle – zawodowy gwałciciel, rozbójnik i grabieżca.
Czystej krwi elf. Za jego głowę niejeden oferowałby szczere złoto, gdyby nie
fakt, że z nim nie było żartów. Kiedyś Einar zafundował niezłą zabawę córce
pewnego znanego barona. Dziewczyna poskarżyła się ojcu, który posłał list
gończy za łotrem. Jeszcze tego samego dnia mały dworek państwa Lettle stanął
w płomieniach.
Dziwił mnie jedynie fakt, że pomimo jego sławy, panny wzdychały
na widok Einara. Dziwił aż do chwili, w której wyszedł z restauracji ze swoją
kochanką. Był szczupły, powalająco przystojny i wysoki. Musiał mieć co najmniej
metr osiemdziesiąt sześć – pomyślałam. Potem moje spojrzenie przeniosło się na
miecz, który nosił w pochwie przypiętej do paska. Rękojeść pierwsza klasa.
Zgrabna, profilowana, pewnie leciutka. Każdy inny zwątpiłby właśnie w tej
chwili. Nie ja.
Poszłam za nimi, utrzymując jednak pewien dystans. Nie
słyszałam, o czym rozmawiali, nie interesowało mnie to. Widziałam, jak dłoń
elfa zsuwa się na dość pulchny tyłek hrabiny de More. Ta tylko zachichotała.
Przewróciłam oczami. Nigdy nie potrafiłam zrozumieć fascynacji aż nadto grubymi
kobietami. Sama byłam szczupła, niczym anorektyczka. Jednak wśród elfek trudno
było o inną figurę. W przeciwieństwie do ludzkich kobiet, które miały rodzić
dzieci i zanadto się nie przemęczać, my parałyśmy się walką. Nie bałyśmy się
pobrudzić sobie rączek czy przelać czyjejś krwi. Dlatego do gwałtów dochodziło
raczej na ludzkich niewiastach, nie na elfkach, bo krasnoludki do urodziwych
nie należały.
O dwudziestej pierwszej trzydzieści dotarli do domu Einara –
małego, jednopiętrowego, przypominającego bardziej ruderę. Elf otworzył drzwi
przed hrabiną de More, która wchodząc potknęła się o wysoki próg. Nie zaklęła
jednak, nie pozwalała jej na to maniera i pozycja społeczna. Co innego zdrada –
pomyślałam zajadliwie. Nie znosiłam takich kobiet. Zresztą, ja w ogóle nie
rozumiałam sensu bycia z mężczyzną. Umiałam sama sobie poradzić. Mężczyźni byli
tylko od ciężkiej pracy i robienia dzieci, których potem nie potrafili
wychować. Przynajmniej ci, których do tej pory poznałam.
Zamknął za sobą drzwi. Nie miałam zamiaru przedłużać, dawać
im czasu na zabawę. Nie, ja miałam wykonać polecenie. Spojrzałam na niebo, na
miliardy gwiazdy i księżyc w pełni. Księżyc, który nadawał niepotrzebnego
romantyzmu. Podeszłam do drzwi frontowych, naciskając następnie klamkę. Tak,
jak myślałam: nawet nie przekręcił klucza w zamku. Weszłam więc bez trudu,
jak zwykle pewna siebie. Słyszałam drażniący uszy chichot hrabiny de More.
Zakluczyłam drzwi, zabierając klucz. W końcu ona również nie mogła uciec.
Wyciągnęłam z pochwy swój miecz. Kosztował nie mało, ale wart był swojej ceny.
Lekki, wyprofilowana specjalnie dla mnie rękojeść oraz ostrze tnące gładko i
zdolne rozciąć skórę aż do mięśni leciutkim pociągnięciem. Pierwszorzędna
robota krasnoludów.
Przeszłam do salonu, gdzie kochankowie właśnie chcieli
zabrać się za miłosne igraszki. Nie miałam zamiaru na to nawet patrzeć.
Kopnęłam w krzesło, które przeleciało pół pokoju i uderzyło w kanapę, na której
leżeli. Oboje poderwali się. Einar szybko wstał, podciągając spodnie. Hrabina
pisnęła, patrząc na mnie z przerażeniem i opuszczając sukienkę. Chciała wstać i
wybiec, ale odepchnęłam ją od drzwi.
- Zostajesz tu – warknęłam.
Kobieta spojrzała w moje oczy, chcąc protestować, ale zaraz
zamilkła i schowała się za Einarem. Uśmiechnęłam się paskudnie, bardzo
paskudnie. Takie uśmiechy miałam już wypracowane, wyuczone na pamięć. Tak
uśmiechał się ktoś nie mający sumienia, a mi właśnie tego brakowało. Jak świat
światem – wszystkim rządzi pieniądz. Mną również, bo chociaż nie przyjmowałam
wszystkich zleceń to z tych przyjętych, nie wycofywałam się nigdy. Ludzie
płacili za wykonane zadanie, nie za litość.
- Mój mąż cię dopadnie! – krzyknęła przerażona, a wtedy ja
zaśmiałam się równie paskudnie, co się uśmiechałam.
- Twój mąż, powiadasz? Otóż właśnie on mnie wynajął, abym ci
pokazała, jak złą rzeczą jest niewierność. A teraz siadaj na kanapie i, dobrze
ci radzę, nie ruszaj się – powiedziałam, a przerażona kobieta opadła posłusznie
na mebel, trzęsąc się.
- Spodziewałem się ciebie – zaczął bezczelnie Einar, nie
dobywając broni.
- Śpiąc z żoną hrabiego, trudno się mnie nie spodziewać –
stwierdziłam zajadliwie.
- Cóż, miałem nadzieję cię poznać w innej scenerii. Ty, ja i
sianko. Co ty na to? – zapytał z prowokującym uśmieszkiem.
- Nie płacą mi za gadanie, wiesz? Tylko za robotę. Wyciągaj
miecz. Nie zabijam bezbronnych – rozkazałam, unosząc swoją broń.
- Wiem o tobie wiele, Betsy. Mam dobrych informatorów. Nie
bijesz bezbronnych, nigdy nie spartaczyłaś roboty, masz dobrą reputację wśród
łowców głów, wielu chciałoby ci dorównać. Masz pakty z królami. Kompletnie nie
interesuje cię polityka, choć znasz się na tym zaskakująco dobrze. Ach, i
najciekawsza informacja – ty wcale nie jesteś dziewicą, co skarbie? Sławna
Betsy się komuś oddała, może nie dobrowolnie, ale zawsze… A potem oderżnęła mu
głowę. Jesteś bardzo intrygującą postacią. Przydałby mi się ktoś taki –
powiedział, mierząc mnie wzrokiem, gdy nagle nasze oczy zetknęły się.
Einar uciekł spojrzeniem gdzieś w dal. Nie znałam osoby,
która potrafiłaby spojrzeć w moje oczy i nie odwrócić wzroku. Zieleń… Ostra,
rażąca zieleń pełna pogardy dla życia; pełna wyrachowania, bezwzględności i
złości. Pełna tego wszystkiego, co przerażało ludzi, elfy i krasnoludy. Co
wywoływało niesmak nawet u najgorszego drania, o jakim słyszał świat.
- Teraz nikt ci się już nie przyda. Stawaj do walki –
popędziłam go. Nie miałam całej nocy na rozmowę z Einarem.
- Ależ, skarbie, w mojej drużynie poczułabyś się naprawdę
cudownie. Wszyscy bezwzględni i wyrachowani, lubiący alkohol i proszek. Każdy
dążący do jednego i tego samego celu: zabicia Rastena – po tych słowach
zapanowała cisza.
Hrabina de More zwyczajnie zemdlała, a ja stałam i
przyglądałam się Einarowi. Nie – pomyślałam. – Tylko totalny idiota porwałby
się na Rastena, Smoka z Dolin. Bestia terroryzowała północne krańce świata,
gdzie ludzie zwykli się nie zapuszczać. Ogłosił się królem państwa Północy
zaraz po tym, jak pożarł prawowitego władcę. Z początku dzielni rycerze
próbowali stawić mu czoła, ale po pewnym czasie każdy dał sobie spokój. Tylko
szaleńcy, którym zbrzydło życie, wybierali się na Północ.
Najpierw myślałam, że to zmyłka, że chciał mnie zaskoczyć i
uderzyć. Byłam gotowa, czekałam na cios, ale ten nie nadszedł. Nie pojmowałam
gry, w którą Einar grał. Pragnął zyskać czas czy może zrobić idiotkę ze swojego
kata? Zresztą, co mnie to interesowało? Płacili mi za zabicie go, nie pogawędkę.
- Nie wiem, w co ty grasz. Ja mam cię wykończyć, na oczach
Pani Pasztet i odebrać za to kasę. Łaskawie obudź tę kupę tłuszczu wbitą w
zieloną suknię – rzuciłam, mierząc go chłodnym spojrzeniem.
- A gdyby zaimprowizować to, że mnie zabijasz. Ty zgarniasz
kasę, ona gada głupoty, a ja wciągam cię do kompani. Stoi? – zapytał, ale tylko
splunęłam na podłogę, pokazując mu, co myślę o tym pomyśle. – Ostro,
spodziewałem się. Cóż, niech się więc dzieje, co chce – stwierdził, wyciągając
miecz.
Hrabina już się ocknęła. W samą porę – pomyślałam,
obserwując Einara. Widziałam w jego oczach, co zamierzał. Zbyt wiele razy
toczyłam walki na śmierć i życie. Znałam to spojrzenie. Drań chciał zwyczajnie
oszukiwać.
Doskoczył, ciął z lewej. Wiedział, że nie trafi. Nie
zawiodłam go. Sparowałam uderzenie, po czym wykonałam kontrę. Walka z nim
okazała się prawdziwym wyzwaniem. Ciął szybko, zwinnie i w najmniej
spodziewanym momencie. Miał jednak do czynienia z mistrzynią w swoim
fachu. Po trzech minutach, odliczanych w myślach, wykonałam piruet, unikając
cięcia z prawej. Zanim Einar zdążył zareagować, doskoczyłam i zaatakowałam.
Musiałam trafić. Trafiłam. Ostrze rozcięło prawe ramię elfa, który wypuścił
miecz.
- Tak zdychają kanalie – szepnęłam cicho, po czym cięłam
płasko, wtapiając ostrze głęboko w brzuch. Księżyc dodawał tej nocy zupełnie niepotrzebnego
romantyzmu.
Myślałam, że wytrzyma dłużej – przypomniałam sobie.
Rozczarował mnie. Upadł na podłogę, w kałużę świeżej krwi. Zbliżyłam się do
hrabiny de More, wymiotującej na ohydną, szaro-niebieską kanapę. Chwyciłam kobietę
za ramię i pociągnęłam za sobą. Krzyczała, wyrywała się, wzywała pomocy. Jednak
kto pomoże kobiecie prowadzonej przez słynną Iskrę? Nigdy nie wiedziałam, skąd
inni wzięli dla mnie taki przydomek i nie interesowałam się tym.
Jakiś miesiąc później, w kolejną pełnię księżyca, spojrzałam
w niebo, siedząc za stołem i grając w pokera. Krasnoludy uwielbiały grać na
zewnątrz, bo kiedy dochodziło do bijatyk, nie trzeba było tyle sprzątać. Dzisiejszej
nocy miało dojść właśnie do jednej z takich bójek, ale bynajmniej nie pomiędzy
graczami. Nie, podczas tej pełni moje życie miało przekręcić się o sto
osiemdziesiąt stopni i zawisnąć do góry nogami. A wszystko to przez miłość,
miłość do adrenaliny, ryzyka i mordu.
Około północy coś zaszeleściło w krzakach. Moi spici kompani
zdawali się to ignorować. W lesie grasowało dużo nocnych stworzeń, ale żadne z
nich nie zbliżyłoby się do ognia. Ja jednak uniosłam głowę. Elfy miały bardzo
czujny i idealnie przyzwyczajony do ciemności wzrok. Szybko dostrzegłam jakiś
kształt pomiędzy drzewami. Szczupłą sylwetkę, chyba mężczyzny.
- Co jest, Iskra? – zapytał Tetris, tasując karty.
- Ktoś tam jest, przygląda się nam – mruknęłam pod nosem,
nie spuszczając wzroku z nieproszonego gościa.
Moi czterej kompani spojrzeli w stronę intruza. Savio wstał,
podnosząc topór. W ślad za nim poszli inni, również ja. Nie wydobywałam jednak
miecza. Ta sylwetka kogoś mi przypominała. Nie chciałam jednak wierzyć, że to
on. Przecież cięłam śmiertelnie, głęboko – pomyślałam, nic nie rozumiejąc. –
Powinien gnić w piekle!
- Witam, witam, moi mili – Einar wszedł w krąg światła.
Widziałam, że lekko utykał, a bandaż na ramieniu pogrubiał rękawy koszuli
muszkieterskiej. Napotkał mój wzrok. – Tak, Betsy, to twoja sprawka. Na
szczęście na miejscu zjawiła się moje dobra znajoma, medyczka i szybko
rozprawiła się z ranami – wyjaśnił z kąśliwym uśmieszkiem.
- Powinieneś gryźć piach – prychnęłam, niczym rozjuszona
kotka.
- Nie przemęczaj się, Iskra. Pokażemy panu, gdzie jest
wyjście i wrócimy do rundki – powiedział spokojnie Savio, zbliżając się do
Einara z wyszczerzonymi w szerokim uśmiechu zębami.
Krasnolud sięgał elfowi może do pasa, ale to nie
przeszkadzało mu zamachnąć się potężnie i uderzyć Einara w tors mosiężnym
toporem. To znaczy - prawie uderzyć. Przeciwnik zwinnie uniknął ciosu, po czym
kopnął Savio w twarz. Z nosa krasnoluda polała się krew. I wtedy rozpętała
się prawdziwa jatka. Pozostała trójka rzuciła się na Einara, ale on z widoczny
znudzeniem odpierał ich ataki. Patrzyłam na to wszystko z boku, wiedząc, że
chłopcy powinni dać sobie radę. Kiedy jednak zobaczyłam, jak Einar sięga po
miecz, doskoczyłam do walczących i stanęłam pomiędzy nimi.
- Dobra, to nie jest ich sprawa. Czego chcesz? Zemsty?
Przecież wiesz, kim jestem – zakpiłam z niego, ręką wskazując krasnoludom, aby
się cofnęły.
- Przyszedłem ponowić propozycję. Widzisz, Betsy, sławna
Iskro, elfko czystej krwi z Północy, ja wiem dokładnie, kim jesteś. Wiem
nawet to, czego nie powinienem. I dlatego sądzę, że polowanie na Rastena to dla
ciebie idealna opcja. Opcja zemsty za osobiste krzywdy – Einar mówił, a ja
potrafiłam tylko słuchać i nie wierzyć w to, co słyszałam. – Księżniczka Północy,
córka Madiasa pożartego żywcem przez Rastena, dziedziczka tronu. Jedyna.
I naprawdę nie zależy ci, aby ten tron odzyskać? – zapytał z
niedowierzaniem.
Podeszłam do niego tak blisko, że pomiędzy nasze nosy
naprawdę trudno byłoby włożyć szesnastostronicową gazetę, po czym spojrzałam mu
w oczy. Kiedy chciał odwrócić wzrok, przytrzymałam jego brodę. Nie, teraz
będziesz ze mną rozmawiał na moich zasadach – pomyślałam.
- Słuchaj, to co było przed Rastenem to nic nieznaczący czas
dla Północy. Nie wiem, skąd znasz moją przeszłość, ale to tylko i wyłącznie
przeszłość. Nie palę się do bycia księżniczką, nie będę zakładała kiecek i rodziła dzieci, żeby
dynastia przetrwała. Zrozum to i zapamiętaj, bo drugi raz nie będę
powtarzała – powiedziałam dobitnie. Savio zadrżał, Tetris gwizdnął pełen
podziwu, a Einar… Einar po prostu stał, jak wryty i nie mówił nic.
Odeszłam z powrotem w stronę stołu z drewnianych bali, po
czym chciałam usiąść, ale nadal czułam na sobie jego wzrok. Oparłam dłonie i
pośladki o blat. Ciekawiło mnie, co zamierzał zrobić. Szantaż czy branie na
litość? Dokładnie wpatrzyłam się w karmelowe oczy przystojnego szatyna. Z
pewnością branie na litość – pomyślałam i wcale się nie pomyliłam.
- Betsy, ci wszyscy ludzie… - zaczął, ale nie pozwoliłam mu
dokończyć.
- Ludzie – zaśmiałam się gorzko. – Gdyby naprawdę
interesowali cię ci wszyscy ludzie. Nie, ja wiem, o co wam idzie. Tobie i
twojej kompani. Każdy zna legendy o smokach. W ich grotach kryją się ponoć
skarby warte więcej niż cały ten parszywy świat. Nie chcecie walczyć o tron, o
wolność, a o zakichane złoto, diamenty i rubiny. Miałeś mnie za głupią idiotkę,
której wmówisz, że kraj woła o pomoc? Że Północ można jeszcze odzyskać?
Rozczaruję cię. Nie jestem dziewką z pola, nie dam się nabrać na współczucie i
litość – mówiąc, nie spuszczałam wzroku z jego oczu. Peszyło go to, każdego
peszyło.
- Nawet jeśli chodzi tylko o złoto, dlaczego nie chcesz iść?
– zapytał chłodnym, nieprzyjemnym głosem. Grał na zwłokę.
- Bo ja nie kocham pieniędzy. Ja nie przyjmuję zleceń dla
pieniędzy – rzuciłam ostro, pokazując mu, że stąpa po cienkim lodzie.
- Przecież z jakiegoś powodu je przyjmujesz. A gdybym ja ci
dał zlecenie? Zlecenie zabicia Rastena? – zapytał, ale wcale nie oczekiwał
odpowiedzi. – Jesteś łowczynią nagród! Naprawdę niewystarczającą nagrodą byłaby
głowa smoka?
- Nie robię tego dla nagród, dla złej sławy. W tym co robię,
liczy się tylko adrenalina i ryzyko. I nic więcej. Rozumiesz? Ja lubię
mordować, bo jest to trudne. Bo nigdy nie wiesz, czy nagle ktoś nie wbije ci
sztyletu pomiędzy łopatki. Ja kocham igrać ze śmiercią, której patrzę prosto w
twarz i się śmieję… Ale tylko idiota wpakowałby się sam w paszczę Rastena.
I niecałą godzinę później okazało się, że byłam idiotką,
którą Einar przedstawiał reszcie kompani. Same typy spod ciemnej gwiazdy –
pomyślałam, przyglądając się im. Choć nie znałam ich osobiście, sława
wyprzedzała obecnych tu rabusiów, zabójców i drani, docierając tam, gdzie sami
jeszcze nie zawitali. Razem było nas siedmioro. Ja i Einar zdecydowanie
należeliśmy do najgorszych, ale reszta wcale nie zostawała aż tak bardzo
w tyle. Maurice Shelon, znany jako Jastrząb, słynął z dość ciekawych
metod, gdy chodziło o zamordowanie
przeciwnika. Słyszałam, że łucznikiem to on był pierwszej klasy, a jego strzały
wnikały głęboko w ciało, gdzie rozpryskiwały się, kalecząc ważne narządy. Zgon
natychmiastowy. Obok niego siedziały siostry Raspiere. Obydwie należały do
pradawnego rodu nimf leśnych, blisko spokrewnionych z driadami. Bliźniaczki
łatwo odróżniano po sposobie walki oraz bransoletkach, które nosiły na prawych
dłoniach. Milera zawsze zakładała tę czerwoną, zaś Pamela – zieloną. Siostry
posługiwały się magią żywiołów, a także sztyletami. W walce otwartej rzadko
brały udział, dlatego podczas każdej bitki towarzyszył im wspólny kochanek – Kiar.
Mężczyzna potężnej postury, wielki, jak dąb, który miotał wielkim młotem,
gruchocząc wrogom kości. Ostatnim członkiem kompani był tak samo tajemniczy,
jak i paskudny wampir. Nikomu nie chciał zdradzić swojego prawdziwego imienia,
więc nazywano go Drakulą. Nie używał żadnego rodzaju broni. Po prostu
rozszarpywał ofiarę ostrymi niczym brzytwa pazurami. Ponadto zmieniał się w
nietoperza i potrafił dosłownie zniknąć z oczu w ułamku sekundy. Więcej
umiejętności albo nie posiadał, albo nikomu nie pokazywał.
Od strasznej Północy, którą rozpoczynała wioska Raw,
dzieliły nas trzy dni drogi konno. Poza Drakulą, każdy z nas posiadał własnego
rumaka. Wampir zamieniał się za to w nietoperza i z góry informował o
niebezpieczeństwach. Przynajmniej tak miało to wyglądać w teorii. W praktyce,
jak okazało się już pierwszego dnia, wcale nie wyglądało to tak kolorowo.
Wędrowaliśmy szlakami, a ludzie pierzchali z drogi
najszybciej, jak mogli. Szeptano, mijając z daleka nasze konie. Tak naprawdę,
nie mieliśmy się czego obawiać. W spokoju dotarliśmy do Raw… I dopiero tam
zaczęły się prawdziwe kłopoty.
W gospodzie było duszno i niesamowicie gorąco, śmierdziało
potem, wódką i kapustą. Usiedliśmy przy stole, a Einar poszedł zamówić u
gospodarza coś do jedzenia i jakiś alkohol. Czułam na sobie spojrzenia
pijaczków i przejezdnych. Miejscowi nie zwracali uwagi na siedmioro zbójów,
którzy wkroczyli do gospody, po czym łatwo było ich rozpoznać. Przywykli już do
takiego towarzystwa, bo chociaż Raw tworzyła granicę Środka z Północą, właśnie tu
przebywało wielu grabieżców i gwałcicieli. Ostatnia bezpieczna przystań –
pomyślałam, gdy wrócił Einar. – Ale, mała, ty lubisz niebezpieczeństwo. Po to z
nimi wyruszyłaś, po przygodę – wyjrzałam przez okno, za którym bawiły się
dzieci. Już tutaj, w Raw dostrzegałam różnicę w wykształceniu, wychowaniu
i stanie majątkowym mieszkańców. Ludzie chodzili w źle pozszywanych szmatach,
rozmowa z nimi graniczyła z cudem. Widać było, że nie chcieli tu obcych, że
mieli za złe Środkowi i Południu, że im nie pomagają. Na szczęście, nawet tutaj
budziliśmy grozę.
Niezbyt zgrabna kelnerka przyniosła każdemu po kolei talerz
ziemniaków i dziczyzny. Einar podziękował ładnie i poprosił jeszcze o antałek
wina. Zaczęliśmy jeść. Ja, Einar i Drakula używaliśmy sztućców, piliśmy z
umiarem. O reszcie towarzystwa mogłam powiedzieć jedynie tyle, że byli tak
bardzo niewychowani, że najlepszy nauczyciel manier nie dałby rady. Pluli,
bekali, pili na umór, a jedzenie brali garściami w ręce i wpychali w usta.
Odebrało mi to chęć do dalszego spożywania mojego własnego posiłku.
Postanowiłam się więc przejść. Einar, również mając dość nieokrzesanych
towarzyszy, zaproponował mi, że pójdzie ze mną. Absolutnie nie chciałam z nim
rozmawiać. Przez te trzy dni bezczelnie się do mnie zalecał, składał niemoralne
propozycje i zachowywał co najmniej nieprzyzwoicie. Zgodziłam się jednak dla
świętego spokoju. Wyszliśmy z gospody, po czym skierowaliśmy się w stronę koni.
Chciałam się upewnić, czy moja Lazely miała picie i owies. Dbałam o nią, jak o
własne dziecko. W końcu tylko ona przy mnie była, gdy naprawdę jej
potrzebowałam.
- To tylko koń – rzucił Einar, widząc moją troskę.
- Milszy od ciebie – warknęłam, głaszcząc karą klacz.
- Widzisz to sianko? Mogę być dla ciebie bardzo miły –
zaproponował z wrednym uśmieszkiem.
- Widzisz ten but? – poruszyłam lekko lewą nogą. – Zaraz
może mieć bliskie spotkanie trzeciego stopnia z twoim nosem.
- Jesteś taka pociągająca i taka nieprzystępna. Nie warto z
tobą igrać.
- A jednak non stop to robisz.
Einar nie zdążył odpowiedzieć, bo właśnie wtedy do stajni
wjechało dwóch zbrojnych. Widziałam, że to rycerze Północy w tanich zbrojach i
z tępymi mieczami. Na ich herbie widniał ten sam symbol – czarny smok z koroną
na głowie. Jeden z konnych zauważył nas, trącił lekko drugiego. Coś przez
chwilkę do siebie szeptali, a potem skierowali się w stronę, gdzie staliśmy,
zatrzymując się jednak sto metrów przed nami.
- Iskra, nieprawdaż? – zapytał ten, który nas dostrzegł. Po
krótkim zastanowieniu skinęłam głową. – Masz zakaz przebywania na terenie
królestwa Północy, gdzie czcigodnym władcą jest Rasten Czarny. Czterdzieści lat
temu, mając lat dwadzieścia, zostałaś skazana na banicję. Dobrze o tym wiesz –
powiedział iście formalnym tonem znudzonego swoją pracą urzędnika.
Einar spojrzał na mnie nieco zdziwiony. Widocznie jego
wspaniały informator pominął ten fakt w swoim raporcie. Fakt, o którym
zapomniałam nawet ja. Nigdy nie miałam zamiaru tu wracać, po prostu wymazałam z
pamięci wszystko, co przypominało mi o tym miejscu. Również banicję, którą
ukarał mnie Rasten, aby zapewnić sobie władzę absolutną. Miałam wtedy
dwadzieścia lat, nie umiałam walczyć i bronić tego, co mi się należało. Kiedy znalazłam
się w państwie Środka, zaciągnęłam się do wojska. Potem zdezerterowałam i zaczęłam
swą karierę jako łowczyni głów. Chociaż sześćdziesięcioletni elf to tak
naprawdę jeszcze młodzik, radziłam sobie nieźle. Einar z pewnością był dużo
starszy ode mnie o jakieś co najmniej trzydzieści lat, ale nie pochodził z
Północy, państwa elfów. Większość uciekła do państw Środka i Południa jeszcze
przed przybyciem Rastena, aby ukryć się przed biedą i głodem. Tam
zakładali nowe miasta, osady, asymilowali się z rdzennymi mieszkańcami. Einar
musiał urodzić się właśnie w państwie Środka.
Widziałam, że to nie elf czystej krwi. Dostrzegłam to wtedy, gdy moje
ostrze rozcięło jego ramię. Strużka krwi była czerwona, zwykła dla ludzi. Krew
elfów miała kolor złota.
- Ależ ja postanowiłam negocjować z Rastenem. Niech się
wypcha całą swoją władzą, bo tron należy do mnie – odpowiedziałam bardzo
nieładnie i bardzo, bardzo wyzywająco.
- Betsy, ale… - zaczął Einar, ale nie pozwoliłam mu
dokończyć. Wiedziałam, co chciał powiedzieć, ale moje kłamstwo było
zdecydowanie lepszym wyjściem, niż jego prawda. Smokowi nie zależało na władzy
tak bardzo, jak na skarbie.
- Iskro, opuść ziemie Północy – odezwał się drugi rycerz
głosem skrzeczącym, niczym żaba poddawana torturom.
- Nie mam takiego zamiaru – odpowiedziałam chłodno.
- Więc giń, albowiem taka kara grozi za łamanie kary banicji
– rzekł mściwie pierwszy z rycerzy, po czym ruszył na nas.
W ułamku sekundy w mojej dłoni pojawił się miecz, który ciął
jeźdźca w odsłonięte kolano. Mężczyzna syknął z bólu, klnąc plugawie. Spadł z
siodła pod kopyta swego dzielnego rumaka, który kopnął go w głowę. Mężczyzna
już się nie podniósł. Drugi rycerz,
który pogalopował w ślad za towarzyszem, chciał wyhamować i zawrócić
konia, jednak nie udało mu się to z prostej przyczyny – Einar również zdążył
wyciągnąć miecz i ugodził przeciwnika w obojczyk. Trysnęła fontanna krwi,
brudząc moją koszulę i buty. Zaklęłam. Nienawidziłam babrać się w tej lepkiej
cieczy. Podczas wykonywania zleceń, unikałam, jak tylko mogłam kontaktu z tym
ohydztwem.
- O tym zapomniałaś powiedzieć – stwierdził chłodno elf.
- Ja ci się nie pchałam do kompani, a o życiu tutaj też nie
chciałbyś pamiętać – odpowiedziałam równie nieprzyjemnym głosem. – Wezwij
resztę. Trzeba się zmyć, zanim przygalopuje tu większy oddział zbrojnych.
- Mówisz o takim samym, jaki stoi na zewnątrz? – zapytał Einar,
a ja wyjrzałam przez małe okienko stajni.
- Cholera, będzie
trzeba się przedostać w lasy – odwiązałam Lazely od słupa, przy którym stała.
Jeden zwinny skok i już siedziałam na grzbiecie karej klaczy, rwącej się do
biegu.
- W lasy? Kompletnie nie znamy terenu! – burknął elf.
- Wy nie znacie – skomentowałam oschle, po czym pognałam
Lazely, nie bacząc na to czy Einar popędzi za mną. Wyprawa była jego pomysłem.
Mogli kontynuować ją beze mnie.
Potem nie obchodziło mnie już nic. Po prostu cięłam na prawo
i lewo. Padały trupy, niektóre strzelając fontannami krwi. Lazely zwinnie
omijała martwych, lawirowała pomiędzy ciałami, które zaczęły padać ze
wszystkich stron. To kompania zerwała się na równe nogi i rzuciła w wir
wydarzeń. Widziałam Drakulę, który strącał ludziom hełmy z głów i rozszarpywał
ich twarze. Widziałam młot Kiara i strzały Jastrzębia. Słyszałam potworny krzyk
palonych żywcem przez siostry. Nie, takiej masakry Północ nie przeżyła nigdy.
Nawet wówczas, gdy wkroczył Rasten, wojsko poddało się bez walki. Teraz trup
leżał na trupie, a my, siedmioro zbójów i drani, zabijaliśmy kolejnych,
torując sobie drogę do lasu.
Lazely miała już dość biegu. Ja zresztą również. Klacz
powłóczyła nogami, w końcu zatrzymała się, a ja zaskoczona tym nagłym postojem,
spadłam z siodła. Czułam na policzku wilgotny mech, ale nie zamierzałam tak
leżeć bez końca, choć była to bardzo kusząca wizja. Wstałam, powstrzymałam się
od otarcia twarzy ubroczonym krwią rękawem, po czym obejrzałam się. Nie tylko
mój koń nie dawał już rady. Maurice zeskoczył ze swojej kasztanki, po czym
usiadł pod jednym z potężnych, rozłożystych buków. Pomimo, że Jastrząb nie
walczył wręcz, jazda bez trzymanki zmęczyła go tak samo, jak nas zabijanie z
bliska. Za nim z drzew wyłoniły się siostry Raspiere w towarzystwie Kiara.
Zaraz za nimi nadleciał Drakula, lądując obok mnie.
- Radzę ci się przygotować. Einar jest wściekły – szepnął,
wypatrując naszego dowódcy wśród drzew.
Nie musiał mi tego mówić. Wiedziałam. Widziałam to już w
stajni, gdy jego oczy zwęziły się niebezpiecznie i już, już chciał mnie
zatrzymać, ale popędziłam ku armii konnych, która czekała właśnie na słynną
Iskrę. Nie na siostry, nie na Drakulę, nie na Maurice’a czy Kiara. Przybyli
tam, aby wypędzić z Północy jej prawowitą dziedziczkę. Nie zależało mi na
tronie czy skarbie Rastena. To nie miał być przejaw patriotyzmu lub zemsty. Po
prostu potrzebowałam adrenaliny, a gdy wpada się pomiędzy dwie setki zbrojnych
rycerzy na koniach ze świadomością, że w każdej chwili ktoś może poważnie
zranić, a nawet zabić – trudno o jej brak.
Einar pojawił się po chwili cały w krwi wrogów i… swojej
własnej. Natychmiast podeszła do niego Pamela, ale elf odtrącił ją, zeskakując
ze swego śniadego ogiera. Kulał na lewą nogę, ale czerwona ciecz nie wypływała
stamtąd. Ktoś dość paskudnie rozciął Einarowi policzek i brodę. Dowódca kompani
stanął przede mną. Nastała chwila ciszy. Unikał mojego wzroku, bo choć
wściekły, elf nadal nie potrafił znieść mojego spojrzenia.
- Czy jesteś zadowolona? – zapytał zaciskając zęby.
Domyślałam się, że przy każdym ruchu żuchwy, bolała rana, bo choć płytka – to
bardzo rozległa.
- Sam zaciągnąłeś mnie na tę misję samobójczą. Jeśli nie
zabiją nas zbrojni, zrobi to Rasten. Na co ty liczyłeś? – zapytałam chłodno.
- Skoro tak bardzo nie wierzysz w powodzenie tej wyprawy, to
dlaczego się zgodziłaś? – zapytał Kiar, ale nie dodał już nic, gdy Milera
wzrokiem nakazała mu milczenie.
- Bo lubię igrać ze śmiercią. Ja nie liczę na skarb, na ocalenie
Północy. Liczę na zabawę, na ryzyko. Po co mnie zaproszono? Nie, nie dlatego,
że dobrze walczę. Znam teren, znam każdy zakątek Północy, bo dwadzieścia lat to
dość, aby całą ją zwiedzić – odpowiedziałam. Zawsze pozostawałam szczera, nawet
do bólu.
- Iskro, jesteś księżniczką Północy skazaną na banicję.
Naprawdę nigdy nie chciałaś odzyskać swego państwa? – zapytał Drakula, a ja już
wiedziałam, kto był informatorem Einara… I że z pewnością nie zdradził dowódcy
wszystkiego, co było mu wiadome.
- Dla mnie to wszystko nic niewarte ziemie, ludzie, o
których trzeba się troszczyć. Nie będę nianią. Mają króla, Smoka z Dolin. Mogli
walczyć tamtego dnia, gdy Rasten się pojawił, ale poddali się. Bestia zżarła mi
ojca i matkę. I jak myślisz, co mogłam zrobić? Wygnano mnie. Nie miałam
sprzymierzeńców. Teraz to wszystko jest dla mnie warte tyle, co nic. Bo kiedy
ja chciałam walczyć, nie było chętnych, a gdy ja odpuściłam, nagle znaleźli się
tacy, co chcą. Banda zbirów i łotrów. Gwałcicieli, złodziei i morderców.
- Powinnaś czuć się, jak w domu – rzucił kąśliwie Einar.
- Nie, nie powinnam. Zwłaszcza z takim idiotom na czele –
zauważyłam, po czym zrobiłam szybki unik przed wymierzonym zaciśniętą pięścią
ciosem. – Jak chcesz przeżyć, lepiej daj się opatrzyć. Idę się przejść i lepiej
nie próbujcie mnie zatrzymać. Dla mnie kilka trupów więcej to naprawdę nie
problem – ostrzegłam ich, po czym weszłam dalej w las ogarnięta wściekłością i
nienawiścią do wszystkiego, co żyło.
Przez resztę dni mało rozmawiałam z innymi, ale nie wiedzieć
czemu – nie odeszłam. Może to z powodu podpisanej umowy? Kilku literek na nic
nieznaczącym papierze, bo gdy dotrzemy już do stolicy państwa Północy,
spustoszonego Maste, Rasten rozprawi się z nami w mgnieniu oka. A może to
z powodu miłości do ryzyka? Niecodziennie ma się okazję do polowania na smoka.
Po dwóch dniach przestałam się nad tym zastanawiać. Im dalej na Północ, tym
mniej rozumiałam, co ich wszystkich tu pcha. Pieniądze, skarby… A w zamian
śmierć. Nie, nie pociągałaby mnie ta inicjatywa, gdybym podążała razem z nimi
ze względu na bogactwo. Z bandą morderców tak bardzo podobnych do mnie, a
jednak pod tyloma względami różnych. Teraz łączył nas wspólny cel,
interpretowany w ten czy inny sposób, ale w innych okolicznościach najpewniej
pozarzynalibyśmy się co do jednego.
Ósmego dnia od przekroczenia granicy Środka z Północą,
dotarliśmy do ostatniej wsi przed Maste. Tam postanowiliśmy przenocować i
wypocząć przed ostatecznym starciem. Kiedy leżałam już w swoim pokoju, ktoś
zapukał do drzwi. Upewniając się, że miecz leży w pobliżu, zaprosiłam
gościa. Do pomieszczenia wkroczył Einar. Wcale mnie to nie zdziwiło. Cały
wieczór przyglądał mi się dziwnie, ale żadne z nas nie nawiązywało rozmowy. Od
czasu tamtej kłótni nie zamieniliśmy ze sobą nawet słowa. Cokolwiek wymagało
ustalenia, omawialiśmy przez Drakulę, którego wyraźnie bawiły takie dziecinne
zachowania. Teraz elf podszedł swoim nonszalanckim krokiem do łóżka i przysiadł
na jego skraju.
- Czego? – zapytałam od razu, nie dając mu nadziei na miłą
rozmowę.
- Przyszedłem życzyć ci dobranoc – szepnął tajemniczym
głosem.
- Załatwione? To spadaj – warknęłam. Nie miałam najmniejszej
ochoty z nim rozmawiać.
- Iskra, dlaczego taka jesteś? Taka nieprzystępna? Nie
chciałabyś tej, być może ostatniej nocy, spędzić na rozkoszach?
- Nie, chyba, że masz kogoś, kogo mogłabym zabić. To będzie
prawdziwa rozkosz. O innej nawet nie chcę słyszeć – powiedziałam
ostrzegawczo.
- Sadystka – szepnął bardzo cicho, ale nie na tyle, abym go
nie usłyszała.
- Trafiłeś w punkt, a teraz spadaj, zanim postanowię odrąbać
ci głowę i przejąć dowództwo – rozkazałam, na co on podniósł się z łóżka i bez
słowa wyszedł.
Tej nocy zasnęłam z uśmiechem satysfakcji na twarzy, a
budząc się kolejnego dnia rano byłam w doskonałym humorze. Zaczęłam nawet
wierzyć, że wyprawa na Rastena to wcale nie pewne samobójstwo. Tylko co dalej?
Przecież potem państwo będzie potrzebowało władcy, na którego zdecydowanie nie
nadawała się łowczyni nagród.
Maste pogrążone było w dymie. Poza pałacem, nie ostał się
żaden budynek, a ulice wyglądały, jak prawdziwe pogorzelisko. Nienawidziłam
unoszącego się w całym mieście zapachu spalenizny i trupów.
Na samym przedzie jechali Einar z Drakulą, za nimi
siostrzyczki oraz Kiar. Ja oraz Maurice zamykaliśmy. Wcale nie dziwił nas kompletny
brak mieszkańców i gnijące na ulicach trupy. Pamiętałam, jak miasto opuszczano
w niesamowitym pośpiechu. Nikt nie chciał mieszkać u boku Rastena - Smoka z
Dolin, Królobojcy i władcy Północy. A my, dzielna siódemka sami zmierzaliśmy w
stronę mojego starego domu, porośniętego zwęglonym mchem pałacu. Bestia musiała
wiedzieć, że zmierzamy na spotkanie z nią, ale nie wyszła nam na spotkanie.
Bawiła się w kotka i myszkę, a ja zastanawiałam się, kto w tej grze był
kotkiem.
Wkroczyliśmy do sali tronowej, gdzie – jak się
spodziewaliśmy – na wielkim, pozłacanym legowisku leżał olbrzymi czarny smok.
Wlepiał w nas swe srebrne ślepia, machał nad ziemią swym dziesięciometrowym
ogonem. Sam miał może pięćdziesiąt metrów długości, kiedy leżał. Musiał być
wielki, ponieważ gdy spojrzało się w górę, można było dostrzec rozwalony sufit
na dwa lub trzy piętra do góry. Od niechcenia bestia wyciągnęła swoją przednią
łapę, prezentując zaostrzone pazury długości mojego miecza, a kiedy do nas
przemówiła – ujrzeliśmy rząd bielusieńkich, ostrych kłów. Przez chwilę
pomyślałam, że to totalna głupota, że powinnam uciekać. Jednak honor i duma nie
pozawalały porzucić towarzyszy nawet, gdy nie darzyło się ich sympatią.
- Proszę, proszę, ekipa ratunkowa dla Północy. Iskro,
nieładnie łamać królewskie zakazy – zwrócił się do mnie melodyjnym głosem
dorosłego mężczyzny.
- Tron nie należy się tobie – warknęłam, zgrywając dzielną
bohaterkę. Nie nabrał się.
Rasten wstał, unosząc ciężar swojego ciała na wszystkich
czterech łapach, po czym ustał jedynie na tylnych, prezentując swoją wielkość
oraz potęgę. Ryknął potężnie, opadając następnie z powrotem na czworaka. Zionął
ogniem, który siostry zamieniły w sopel lodu, a Kiar rozwalił ich dzieło
młotem. Tak naprawdę nie planowaliśmy, nie zastanawialiśmy się, jak to będzie
stanąć oko w oko z tak potężną bestią. Teraz zrozumiałam, że to już nie żarty,
nie kolejne zlecenie, nie zabawa, którą z pewnością wygram. Tutaj liczyłam się
z gorzką i bolesną zarazem przegraną. Drakula zamienił się w nietoperza, a
Einar – utykając i klnąc – rzucił się na bestię. Bez zastanowienie ruszyłam za
nim. Pomiędzy nami świsnęła strzała Maurice’a. Podobno Jastrząb trafiał zawsze.
Tym razem również, ale z pewnością nie tam, gdzie zamierzał. Zamiast w, jak
przypuszczałam, oko – strzała wbiła się w dziurkę od nosa Rastena. Bestia
ryczała wściekle, machając ogonem na prawo i lewo z bardzo niebezpieczną siłą.
Drakula spadł na grzbiet smoka i zaczął zdrapywać jego drogocenne łuski służące
jako pancerz. Kiar razem z siostrami również rzucili się w wir walki. Cięłam na
oślep, byleby w cielsko potwora. Einar próbował podejść do tego bardziej
strategicznie, tnąc po łapach bestii, ale i te otaczał gruby pancerz. Smok co i
raz wypuszczał z paszczy ogniste fale, którymi za pomocą magii zajmowały się
siostry. Strzały Maurice’a przecinały powietrze i trafiały, głownie w
opancerzone części ciała Rastena. Władca Północy nie zamierzał poddać tronu tak
łatwo.
Drakula padł pierwszy. Liczyliśmy się z ofiarami, ale
przysięgłabym, że zabicie wampira graniczyło z cudem. Szybko okazało się, że
nie dla smoka. Bestia zrzuciła upiora ze swojego grzbietu, prosto pod swój pysk
i zionęła ogniem. Drakula zamienił się po prostu w kupkę popiołu. Chociaż
Rasten był jeden, szybko wykończył kolejnego przeciwnika, zwyczajnie zadeptując
go na śmierć. Siostry nie zaczęły jednak lamentować po stracie kochanka. Stały
się za to bardziej zacięte i pomocne. Ciskały w bestię błyskawicami, gradem i czym tylko potrafiły. Jednak kiedy ja
i Einar sprytnie uciekaliśmy spod olbrzymich łap bestii i unikaliśmy ogona,
dwie ślicznotki kompletnie się zapomniały. Nie zdążyły zrobić uniku, na który
nawet ja miałabym zbyt mało czasu. Rasten zmiótł je ogonem, niby maczugą.
Siostry przeleciały przez pół sali, rozbiły okno i więcej ich już nie
widzieliśmy.
- Słaby wynik – zaśmiał się Smok z Dolin. – Dziesięć minut i
z siódemki została trójka.
Kolejna strzała Maurice’a nie chybiła celu i trafiła bestię
prosto w oko. Rzuciłam się w bok, unikając potężnego uderzenia przednią
łapą. Einar nie zdążyłby, gdybym nie pociągnęła go za rękaw. Teraz Rasten
wściekł się nie na żarty. Chwycił w przednią łapę Jastrzębia, po czym
zwyczajnie odgryzł mu głowę, a ciało rzucił gdzieś w bok. Rozpoczęła się zwykła
ucieczka przed kolejnymi ciosami. Bestia machała ogonem. I właśnie ten ogon
zaintrygował mnie i podrzucił pewien pomysł.
W lewo i w prawo. W lewo i w prawo. Nigdy nie byłam
akrobatka, ale nie zaszkodziło spróbować. W końcu to i tak mogła być ostatnia
rzecz, jaką w życiu zrobię. Zanim wskoczyłam, usłyszałam krzyk rozrywanego na
strzępy elfa przez ostre niczym brzytwa pazury Rastena. Potem był już tylko
chwiejny grunt pod stopami, krótki bieg i skok na kark. Smok miotał się, ale
jakimś cudem utrzymywałam równowagę. Adrenalina buzowała we mnie, w głowie szumiało
od jej nadmiaru. Czułam się, jak na dobrej imprezie. Tak, jakbym za dużo
wypiła. Jednak to nie była impreza, a ja nie piłam. Wiedziałam, że szyja smoka
nie była okryta pancerzem z łusek. Bez namysłu wbiłam w nią ostrze mojego
miecza i równocześnie poczułam ukłucie w lewym boku. Poczułam krew sączącą się
z rany. Smok zaczął ryczeć, szamotać się. Zrzucił mnie z siebie, wylądowałam
pod ścianą i patrzyłam, jak bestia umiera, podryguje w agonii. W końcu ryk
przeszedł w kwik, a potem ucichł.
Jednak ja nie mogłam już wsłuchać się w ciszę, jaka
zapanowała. Nie mogłam zobaczyć wieśniaków, którzy przyszli sprawdzić, co się
stało. Uderzając o ścianę, czułam już, jak z kolca bestii sączy się trucizna,
jak miesza się z moją krwią. Oddychałam ciężko. Każdy oddech sprawiał
niewyobrażalny ból, jakby kolec przebił płuco. Nie wiedziałam tak naprawdę, czy
tego nie zrobił. Nie wiedziałam nawet, kiedy bestia zdążyła wystrzelić kolcem
ze swego grzbietu prosto we mnie. Czułam tylko, jak cały świat rozpływa się w
bólu i ryku bestii. Cholera – pomyślałam. – To nie tak umiera księżniczka!
To jest świetne! Przeczytałam i jestem naprawdę zachwycona. Gdyby jakoś rozwinąć to opowiadanie, powstałaby naprawdę dobra książka :) Szoka tylko, że wszyscy umarli :P
OdpowiedzUsuńhttp://gabrysiekrecenzuje.blogspot.com/
Dziękuję za miłe słowa ^^ Hm, książki też mam już napisane... Tylko wydanie ich w cholerę kosztuje ;/
UsuńDziękuję za miłe słowa ^^ Hm, książki też mam już napisane... Tylko wydanie ich w cholerę kosztuje ;/
UsuńŁał. Po prostu łał.
OdpowiedzUsuńMoja reakcja była identyczna :D
UsuńDziękuję za miłe słowa, dziewczyny ☻
UsuńJeju to jest świetne!
OdpowiedzUsuńBardzo mi się spodobał styl pisania KittyAilla, po prostu cudo! Mogłabym czytać i czytać wszystko spod twych rąk.
Bije pokłony nad tym opowiadaniem.
Graty! Świetnie się czyta. :))
OdpowiedzUsuń