19 lipca 2015

Opowiadanie zwyciężczyni konkursu z "Girl Online"



Jestem pod wrażeniem tego opowiadania, mam nadzieję, że Wam także się spodoba! 


 Pełnia rozświetlała tamten wieczór, nadawała mu niepotrzebnego romantyzmu i piękna. Pamiętałam to dokładnie. Zazwyczaj nie skupiałam się na takich zbędnych szczegółach, ale tamten jeden jedyny raz pozostał w mojej pamięci na długo. Nie, nie na zawsze. Długowieczność skutecznie zniechęciła mnie do rozpamiętywania oraz wspomnień. Poza tym w moim życiu z reguły nie działo się nic, godnego zapamiętania. Byłam w końcu łowczynią nagród, płatną morderczynią… Ale byłam również niepodważalnie najlepsza.
 On o tym wiedział. Wiedział również, że ktoś mnie wynajął, aby się go pozbyła. Znał zaskakująco wiele szczegółów. Przez chwilę miałam nawet wrażenie, że wiedział coś, czego nie miał prawa wiedzieć nikt. Szybko jednak wyzbyłam się takich podejrzeń, uważając to za kompletną bzdurę. Nie, ja nikomu o sobie nie opowiadałam…
 O godzinie dwudziestej jadł wykwintną kolację z hrabiną de More, swoją kochanką. Kiedy wyszli z restauracji, mimowolnie uśmiechnęłam się paskudnie. Na miejscu jej męża też pragnęłabym śmierci takiego kochanka. Może pewnym przegięciem pozostawał fakt, że hrabia postanowił zapłacić mi jedynie wtedy, gdy zabiję elfa na oczach hrabiny. Znacznie utrudniło mi to zadanie, ale lubiłam wyzwania.
 Zawsze pytałam, kogo mam zabić, kim on jest. Miałam pewne układy z królami, których wolałam nie łamać. Oczywiście pakty te określiłabym jako nieformalne. Po prostu ja dostawałam listę osób, których nie mogłam tknąć, a w zamian władcy nie oferowali nagród za moją głowę. Jak świat światem, tak zawsze ludźmi rządziły strach i pieniądz. Nikogo nie obchodziła śmierć nieznaczącego pionka, na którego dostałam zlecenie. Niektórzy baronowie oczywiście wywieszali za mną listy gończe, ale szybko przekonywali się, że nie warto. Chętni, a jakże – byli, łasi na pieniądze. Jednak mało który wracał do domu żywy. Nie zabijałam jednak wszystkich. Ktoś musiał przeżyć, aby kogoś zastraszyć. Tylko to gwarantowało na jakiś czas spokój – zwykłe przerażenie.
 Każdy łowca nagród cieszył się jakąś sławą – gorszą lub lepszą. Ja natomiast zostałam uznana za dość unikalną. Po pierwsze – nigdy żadna elfka, ba! żadna kobieta, nie była płatnym mordercą. Dlatego też z początku, trudniej pozyskiwałam zlecenia. Potem wszyscy przywykli, wręcz zachwycali się moim tanecznym krokiem i wyrachowaniem. Po drugie – wiedziałam, czym był honor. Nigdy nie łamałam danego słowa, nie zabijałam, nie dając szans na obronę. Może brzmi to śmiesznie, że łowca nagród to człowiek honorowy, ale wielu właśnie za taką mnie miało, a mój fach – jak to fach. Przynajmniej nie siedziałam bezczynnie. Poza tym nie przyjmowałam wszystkich zleceń. Nie, nigdy nie zgadzałam się zabić kogoś słabszego, kto nie miałby ze mną żadnych szans. A po trzecie…
 Po trzecie przede mną każdy odczuwał respekt. Nie traktowano mnie, jak zbója. Nawet osławieni gwałciciele na mój widok zapinali rozporki. Nigdy nie nazywałam tego szacunkiem, ale i nie pogardą. Było to coś, czego nie potrafiłam nazwać. I mało mnie obchodziło.
Tym razem zlecono mi zabicie drania okrytego najczarniejszą z możliwych sław. Einar Salle – zawodowy gwałciciel, rozbójnik i grabieżca. Czystej krwi elf. Za jego głowę niejeden oferowałby szczere złoto, gdyby nie fakt, że z nim nie było żartów. Kiedyś Einar zafundował niezłą zabawę córce pewnego znanego barona. Dziewczyna poskarżyła się ojcu, który posłał list gończy za łotrem. Jeszcze tego samego dnia mały dworek państwa Lettle stanął w płomieniach.
 Dziwił mnie jedynie fakt, że pomimo jego sławy, panny wzdychały na widok Einara. Dziwił aż do chwili, w której wyszedł z restauracji ze swoją kochanką. Był szczupły, powalająco przystojny i wysoki. Musiał mieć co najmniej metr osiemdziesiąt sześć – pomyślałam. Potem moje spojrzenie przeniosło się na miecz, który nosił w pochwie przypiętej do paska. Rękojeść pierwsza klasa. Zgrabna, profilowana, pewnie leciutka. Każdy inny zwątpiłby właśnie w tej chwili. Nie ja.
 Poszłam za nimi, utrzymując jednak pewien dystans. Nie słyszałam, o czym rozmawiali, nie interesowało mnie to. Widziałam, jak dłoń elfa zsuwa się na dość pulchny tyłek hrabiny de More. Ta tylko zachichotała. Przewróciłam oczami. Nigdy nie potrafiłam zrozumieć fascynacji aż nadto grubymi kobietami. Sama byłam szczupła, niczym anorektyczka. Jednak wśród elfek trudno było o inną figurę. W przeciwieństwie do ludzkich kobiet, które miały rodzić dzieci i zanadto się nie przemęczać, my parałyśmy się walką. Nie bałyśmy się pobrudzić sobie rączek czy przelać czyjejś krwi. Dlatego do gwałtów dochodziło raczej na ludzkich niewiastach, nie na elfkach, bo krasnoludki do urodziwych nie należały.
 O dwudziestej pierwszej trzydzieści dotarli do domu Einara – małego, jednopiętrowego, przypominającego bardziej ruderę. Elf otworzył drzwi przed hrabiną de More, która wchodząc potknęła się o wysoki próg. Nie zaklęła jednak, nie pozwalała jej na to maniera i pozycja społeczna. Co innego zdrada – pomyślałam zajadliwie. Nie znosiłam takich kobiet. Zresztą, ja w ogóle nie rozumiałam sensu bycia z mężczyzną. Umiałam sama sobie poradzić. Mężczyźni byli tylko od ciężkiej pracy i robienia dzieci, których potem nie potrafili wychować. Przynajmniej ci, których do tej pory poznałam.
 Zamknął za sobą drzwi. Nie miałam zamiaru przedłużać, dawać im czasu na zabawę. Nie, ja miałam wykonać polecenie. Spojrzałam na niebo, na miliardy gwiazdy i księżyc w pełni. Księżyc, który nadawał niepotrzebnego romantyzmu. Podeszłam do drzwi frontowych, naciskając następnie klamkę. Tak, jak myślałam: nawet nie przekręcił klucza w zamku. Weszłam więc bez trudu, jak zwykle pewna siebie. Słyszałam drażniący uszy chichot hrabiny de More. Zakluczyłam drzwi, zabierając klucz. W końcu ona również nie mogła uciec. Wyciągnęłam z pochwy swój miecz. Kosztował nie mało, ale wart był swojej ceny. Lekki, wyprofilowana specjalnie dla mnie rękojeść oraz ostrze tnące gładko i zdolne rozciąć skórę aż do mięśni leciutkim pociągnięciem. Pierwszorzędna robota krasnoludów.
Przeszłam do salonu, gdzie kochankowie właśnie chcieli zabrać się za miłosne igraszki. Nie miałam zamiaru na to nawet patrzeć. Kopnęłam w krzesło, które przeleciało pół pokoju i uderzyło w kanapę, na której leżeli. Oboje poderwali się. Einar szybko wstał, podciągając spodnie. Hrabina pisnęła, patrząc na mnie z przerażeniem i opuszczając sukienkę. Chciała wstać i wybiec, ale odepchnęłam ją od drzwi.
 - Zostajesz tu – warknęłam.
 Kobieta spojrzała w moje oczy, chcąc protestować, ale zaraz zamilkła i schowała się za Einarem. Uśmiechnęłam się paskudnie, bardzo paskudnie. Takie uśmiechy miałam już wypracowane, wyuczone na pamięć. Tak uśmiechał się ktoś nie mający sumienia, a mi właśnie tego brakowało. Jak świat światem – wszystkim rządzi pieniądz. Mną również, bo chociaż nie przyjmowałam wszystkich zleceń to z tych przyjętych, nie wycofywałam się nigdy. Ludzie płacili za wykonane zadanie, nie za litość.
 - Mój mąż cię dopadnie! – krzyknęła przerażona, a wtedy ja zaśmiałam się równie paskudnie, co się uśmiechałam.
 - Twój mąż, powiadasz? Otóż właśnie on mnie wynajął, abym ci pokazała, jak złą rzeczą jest niewierność. A teraz siadaj na kanapie i, dobrze ci radzę, nie ruszaj się – powiedziałam, a przerażona kobieta opadła posłusznie na mebel, trzęsąc się.
 - Spodziewałem się ciebie – zaczął bezczelnie Einar, nie dobywając broni.
 - Śpiąc z żoną hrabiego, trudno się mnie nie spodziewać – stwierdziłam zajadliwie.
 - Cóż, miałem nadzieję cię poznać w innej scenerii. Ty, ja i sianko. Co ty na to? – zapytał z prowokującym uśmieszkiem.
 - Nie płacą mi za gadanie, wiesz? Tylko za robotę. Wyciągaj miecz. Nie zabijam bezbronnych – rozkazałam, unosząc swoją broń.
 - Wiem o tobie wiele, Betsy. Mam dobrych informatorów. Nie bijesz bezbronnych, nigdy nie spartaczyłaś roboty, masz dobrą reputację wśród łowców głów, wielu chciałoby ci dorównać. Masz pakty z królami. Kompletnie nie interesuje cię polityka, choć znasz się na tym zaskakująco dobrze. Ach, i najciekawsza informacja – ty wcale nie jesteś dziewicą, co skarbie? Sławna Betsy się komuś oddała, może nie dobrowolnie, ale zawsze… A potem oderżnęła mu głowę. Jesteś bardzo intrygującą postacią. Przydałby mi się ktoś taki – powiedział, mierząc mnie wzrokiem, gdy nagle nasze oczy zetknęły się.
 Einar uciekł spojrzeniem gdzieś w dal. Nie znałam osoby, która potrafiłaby spojrzeć w moje oczy i nie odwrócić wzroku. Zieleń… Ostra, rażąca zieleń pełna pogardy dla życia; pełna wyrachowania, bezwzględności i złości. Pełna tego wszystkiego, co przerażało ludzi, elfy i krasnoludy. Co wywoływało niesmak nawet u najgorszego drania, o jakim słyszał świat.
 - Teraz nikt ci się już nie przyda. Stawaj do walki – popędziłam go. Nie miałam całej nocy na rozmowę z Einarem.
 - Ależ, skarbie, w mojej drużynie poczułabyś się naprawdę cudownie. Wszyscy bezwzględni i wyrachowani, lubiący alkohol i proszek. Każdy dążący do jednego i tego samego celu: zabicia Rastena – po tych słowach zapanowała cisza.
 Hrabina de More zwyczajnie zemdlała, a ja stałam i przyglądałam się Einarowi. Nie – pomyślałam. – Tylko totalny idiota porwałby się na Rastena, Smoka z Dolin. Bestia terroryzowała północne krańce świata, gdzie ludzie zwykli się nie zapuszczać. Ogłosił się królem państwa Północy zaraz po tym, jak pożarł prawowitego władcę. Z początku dzielni rycerze próbowali stawić mu czoła, ale po pewnym czasie każdy dał sobie spokój. Tylko szaleńcy, którym zbrzydło życie, wybierali się na Północ.
Najpierw myślałam, że to zmyłka, że chciał mnie zaskoczyć i uderzyć. Byłam gotowa, czekałam na cios, ale ten nie nadszedł. Nie pojmowałam gry, w którą Einar grał. Pragnął zyskać czas czy może zrobić idiotkę ze swojego kata? Zresztą, co mnie to interesowało? Płacili mi za zabicie go, nie  pogawędkę.
 - Nie wiem, w co ty grasz. Ja mam cię wykończyć, na oczach Pani Pasztet i odebrać za to kasę. Łaskawie obudź tę kupę tłuszczu wbitą w zieloną suknię – rzuciłam, mierząc go chłodnym spojrzeniem.
 - A gdyby zaimprowizować to, że mnie zabijasz. Ty zgarniasz kasę, ona gada głupoty, a ja wciągam cię do kompani. Stoi? – zapytał, ale tylko splunęłam na podłogę, pokazując mu, co myślę o tym pomyśle. – Ostro, spodziewałem się. Cóż, niech się więc dzieje, co chce – stwierdził, wyciągając miecz.
 Hrabina już się ocknęła. W samą porę – pomyślałam, obserwując Einara. Widziałam w jego oczach, co zamierzał. Zbyt wiele razy toczyłam walki na śmierć i życie. Znałam to spojrzenie. Drań chciał zwyczajnie oszukiwać.
 Doskoczył, ciął z lewej. Wiedział, że nie trafi. Nie zawiodłam go. Sparowałam uderzenie, po czym wykonałam kontrę. Walka z nim okazała się prawdziwym wyzwaniem. Ciął szybko, zwinnie i w najmniej spodziewanym momencie. Miał jednak do czynienia z mistrzynią w swoim fachu. Po trzech minutach, odliczanych w myślach, wykonałam piruet, unikając cięcia z prawej. Zanim Einar zdążył zareagować, doskoczyłam i zaatakowałam. Musiałam trafić. Trafiłam. Ostrze rozcięło prawe ramię elfa, który wypuścił miecz.
 - Tak zdychają kanalie – szepnęłam cicho, po czym cięłam płasko, wtapiając ostrze głęboko w brzuch. Księżyc dodawał tej nocy zupełnie niepotrzebnego romantyzmu.
 Myślałam, że wytrzyma dłużej – przypomniałam sobie. Rozczarował mnie. Upadł na podłogę, w kałużę świeżej krwi. Zbliżyłam się do hrabiny de More, wymiotującej na ohydną, szaro-niebieską kanapę. Chwyciłam kobietę za ramię i pociągnęłam za sobą. Krzyczała, wyrywała się, wzywała pomocy. Jednak kto pomoże kobiecie prowadzonej przez słynną Iskrę? Nigdy nie wiedziałam, skąd inni wzięli dla mnie taki przydomek i nie interesowałam się tym.
 Jakiś miesiąc później, w kolejną pełnię księżyca, spojrzałam w niebo, siedząc za stołem i grając w pokera. Krasnoludy uwielbiały grać na zewnątrz, bo kiedy dochodziło do bijatyk, nie trzeba było tyle sprzątać. Dzisiejszej nocy miało dojść właśnie do jednej z takich bójek, ale bynajmniej nie pomiędzy graczami. Nie, podczas tej pełni moje życie miało przekręcić się o sto osiemdziesiąt stopni i zawisnąć do góry nogami. A wszystko to przez miłość, miłość do adrenaliny, ryzyka i mordu.
Około północy coś zaszeleściło w krzakach. Moi spici kompani zdawali się to ignorować. W lesie grasowało dużo nocnych stworzeń, ale żadne z nich nie zbliżyłoby się do ognia. Ja jednak uniosłam głowę. Elfy miały bardzo czujny i idealnie przyzwyczajony do ciemności wzrok. Szybko dostrzegłam jakiś kształt pomiędzy drzewami. Szczupłą sylwetkę, chyba mężczyzny.
 - Co jest, Iskra? – zapytał Tetris, tasując karty.
 - Ktoś tam jest, przygląda się nam – mruknęłam pod nosem, nie spuszczając wzroku z nieproszonego gościa.
 Moi czterej kompani spojrzeli w stronę intruza. Savio wstał, podnosząc topór. W ślad za nim poszli inni, również ja. Nie wydobywałam jednak miecza. Ta sylwetka kogoś mi przypominała. Nie chciałam jednak wierzyć, że to on. Przecież cięłam śmiertelnie, głęboko – pomyślałam, nic nie rozumiejąc. – Powinien gnić w piekle!
 - Witam, witam, moi mili – Einar wszedł w krąg światła. Widziałam, że lekko utykał, a bandaż na ramieniu pogrubiał rękawy koszuli muszkieterskiej. Napotkał mój wzrok. – Tak, Betsy, to twoja sprawka. Na szczęście na miejscu zjawiła się moje dobra znajoma, medyczka i szybko rozprawiła się z ranami – wyjaśnił z kąśliwym uśmieszkiem.
 - Powinieneś gryźć piach – prychnęłam, niczym rozjuszona kotka.
 - Nie przemęczaj się, Iskra. Pokażemy panu, gdzie jest wyjście i wrócimy do rundki – powiedział spokojnie Savio, zbliżając się do Einara z wyszczerzonymi w szerokim uśmiechu zębami.
 Krasnolud sięgał elfowi może do pasa, ale to nie przeszkadzało mu zamachnąć się potężnie i uderzyć Einara w tors mosiężnym toporem. To znaczy - prawie uderzyć. Przeciwnik zwinnie uniknął ciosu, po czym kopnął Savio w twarz. Z nosa krasnoluda polała się krew. I wtedy rozpętała się prawdziwa jatka. Pozostała trójka rzuciła się na Einara, ale on z widoczny znudzeniem odpierał ich ataki. Patrzyłam na to wszystko z boku, wiedząc, że chłopcy powinni dać sobie radę. Kiedy jednak zobaczyłam, jak Einar sięga po miecz, doskoczyłam do walczących i stanęłam pomiędzy nimi.
 - Dobra, to nie jest ich sprawa. Czego chcesz? Zemsty? Przecież wiesz, kim jestem – zakpiłam z niego, ręką wskazując krasnoludom, aby się cofnęły.
 - Przyszedłem ponowić propozycję. Widzisz, Betsy, sławna Iskro, elfko czystej krwi z Północy, ja wiem dokładnie, kim jesteś. Wiem nawet to, czego nie powinienem. I dlatego sądzę, że polowanie na Rastena to dla ciebie idealna opcja. Opcja zemsty za osobiste krzywdy – Einar mówił, a ja potrafiłam tylko słuchać i nie wierzyć w to, co słyszałam. – Księżniczka Północy, córka Madiasa pożartego żywcem przez Rastena, dziedziczka tronu. Jedyna. I naprawdę nie zależy ci, aby ten tron odzyskać? – zapytał z niedowierzaniem.
 Podeszłam do niego tak blisko, że pomiędzy nasze nosy naprawdę trudno byłoby włożyć szesnastostronicową gazetę, po czym spojrzałam mu w oczy. Kiedy chciał odwrócić wzrok, przytrzymałam jego brodę. Nie, teraz będziesz ze mną rozmawiał na moich zasadach – pomyślałam.
 - Słuchaj, to co było przed Rastenem to nic nieznaczący czas dla Północy. Nie wiem, skąd znasz moją przeszłość, ale to tylko i wyłącznie przeszłość. Nie palę się do bycia księżniczką, nie  będę zakładała kiecek i rodziła dzieci, żeby dynastia przetrwała. Zrozum to i zapamiętaj, bo drugi raz nie będę powtarzała – powiedziałam dobitnie. Savio zadrżał, Tetris gwizdnął pełen podziwu, a Einar… Einar po prostu stał, jak wryty i nie mówił nic.
 Odeszłam z powrotem w stronę stołu z drewnianych bali, po czym chciałam usiąść, ale nadal czułam na sobie jego wzrok. Oparłam dłonie i pośladki o blat. Ciekawiło mnie, co zamierzał zrobić. Szantaż czy branie na litość? Dokładnie wpatrzyłam się w karmelowe oczy przystojnego szatyna. Z pewnością branie na litość – pomyślałam i wcale się nie pomyliłam.
 - Betsy, ci wszyscy ludzie… - zaczął, ale nie pozwoliłam mu dokończyć.
 - Ludzie – zaśmiałam się gorzko. – Gdyby naprawdę interesowali cię ci wszyscy ludzie. Nie, ja wiem, o co wam idzie. Tobie i twojej kompani. Każdy zna legendy o smokach. W ich grotach kryją się ponoć skarby warte więcej niż cały ten parszywy świat. Nie chcecie walczyć o tron, o wolność, a o zakichane złoto, diamenty i rubiny. Miałeś mnie za głupią idiotkę, której wmówisz, że kraj woła o pomoc? Że Północ można jeszcze odzyskać? Rozczaruję cię. Nie jestem dziewką z pola, nie dam się nabrać na współczucie i litość – mówiąc, nie spuszczałam wzroku z jego oczu. Peszyło go to, każdego peszyło.
 - Nawet jeśli chodzi tylko o złoto, dlaczego nie chcesz iść? – zapytał chłodnym, nieprzyjemnym głosem. Grał na zwłokę.
 - Bo ja nie kocham pieniędzy. Ja nie przyjmuję zleceń dla pieniędzy – rzuciłam ostro, pokazując mu, że stąpa po cienkim lodzie.
 - Przecież z jakiegoś powodu je przyjmujesz. A gdybym ja ci dał zlecenie? Zlecenie zabicia Rastena? – zapytał, ale wcale nie oczekiwał odpowiedzi. – Jesteś łowczynią nagród! Naprawdę niewystarczającą nagrodą byłaby głowa smoka?
 - Nie robię tego dla nagród, dla złej sławy. W tym co robię, liczy się tylko adrenalina i ryzyko. I nic więcej. Rozumiesz? Ja lubię mordować, bo jest to trudne. Bo nigdy nie wiesz, czy nagle ktoś nie wbije ci sztyletu pomiędzy łopatki. Ja kocham igrać ze śmiercią, której patrzę prosto w twarz i się śmieję… Ale tylko idiota wpakowałby się sam w paszczę Rastena.
 I niecałą godzinę później okazało się, że byłam idiotką, którą Einar przedstawiał reszcie kompani. Same typy spod ciemnej gwiazdy – pomyślałam, przyglądając się im. Choć nie znałam ich osobiście, sława wyprzedzała obecnych tu rabusiów, zabójców i drani, docierając tam, gdzie sami jeszcze nie zawitali. Razem było nas siedmioro. Ja i Einar zdecydowanie należeliśmy do najgorszych, ale reszta wcale nie zostawała aż tak bardzo w tyle. Maurice Shelon, znany jako Jastrząb, słynął z dość ciekawych metod, gdy chodziło  o zamordowanie przeciwnika. Słyszałam, że łucznikiem to on był pierwszej klasy, a jego strzały wnikały głęboko w ciało, gdzie rozpryskiwały się, kalecząc ważne narządy. Zgon natychmiastowy. Obok niego siedziały siostry Raspiere. Obydwie należały do pradawnego rodu nimf leśnych, blisko spokrewnionych z driadami. Bliźniaczki łatwo odróżniano po sposobie walki oraz bransoletkach, które nosiły na prawych dłoniach. Milera zawsze zakładała tę czerwoną, zaś Pamela – zieloną. Siostry posługiwały się magią żywiołów, a także sztyletami. W walce otwartej rzadko brały udział, dlatego podczas każdej bitki towarzyszył im wspólny kochanek – Kiar. Mężczyzna potężnej postury, wielki, jak dąb, który miotał wielkim młotem, gruchocząc wrogom kości. Ostatnim członkiem kompani był tak samo tajemniczy, jak i paskudny wampir. Nikomu nie chciał zdradzić swojego prawdziwego imienia, więc nazywano go Drakulą. Nie używał żadnego rodzaju broni. Po prostu rozszarpywał ofiarę ostrymi niczym brzytwa pazurami. Ponadto zmieniał się w nietoperza i potrafił dosłownie zniknąć z oczu w ułamku sekundy. Więcej umiejętności albo nie posiadał, albo nikomu nie pokazywał.
 Od strasznej Północy, którą rozpoczynała wioska Raw, dzieliły nas trzy dni drogi konno. Poza Drakulą, każdy z nas posiadał własnego rumaka. Wampir zamieniał się za to w nietoperza i z góry informował o niebezpieczeństwach. Przynajmniej tak miało to wyglądać w teorii. W praktyce, jak okazało się już pierwszego dnia, wcale nie wyglądało to tak kolorowo.
 Wędrowaliśmy szlakami, a ludzie pierzchali z drogi najszybciej, jak mogli. Szeptano, mijając z daleka nasze konie. Tak naprawdę, nie mieliśmy się czego obawiać. W spokoju dotarliśmy do Raw… I dopiero tam zaczęły się prawdziwe kłopoty.
 W gospodzie było duszno i niesamowicie gorąco, śmierdziało potem, wódką i kapustą. Usiedliśmy przy stole, a Einar poszedł zamówić u gospodarza coś do jedzenia i jakiś alkohol. Czułam na sobie spojrzenia pijaczków i przejezdnych. Miejscowi nie zwracali uwagi na siedmioro zbójów, którzy wkroczyli do gospody, po czym łatwo było ich rozpoznać. Przywykli już do takiego towarzystwa, bo chociaż Raw tworzyła granicę Środka z Północą, właśnie tu przebywało wielu grabieżców i gwałcicieli. Ostatnia bezpieczna przystań – pomyślałam, gdy wrócił Einar. – Ale, mała, ty lubisz niebezpieczeństwo. Po to z nimi wyruszyłaś, po przygodę – wyjrzałam przez okno, za którym bawiły się dzieci. Już tutaj, w Raw dostrzegałam różnicę w wykształceniu, wychowaniu i stanie majątkowym mieszkańców. Ludzie chodzili w źle pozszywanych szmatach, rozmowa z nimi graniczyła z cudem. Widać było, że nie chcieli tu obcych, że mieli za złe Środkowi i Południu, że im nie pomagają. Na szczęście, nawet tutaj budziliśmy grozę.
 Niezbyt zgrabna kelnerka przyniosła każdemu po kolei talerz ziemniaków i dziczyzny. Einar podziękował ładnie i poprosił jeszcze o antałek wina. Zaczęliśmy jeść. Ja, Einar i Drakula używaliśmy sztućców, piliśmy z umiarem. O reszcie towarzystwa mogłam powiedzieć jedynie tyle, że byli tak bardzo niewychowani, że najlepszy nauczyciel manier nie dałby rady. Pluli, bekali, pili na umór, a jedzenie brali garściami w ręce i wpychali w usta. Odebrało mi to chęć do dalszego spożywania mojego własnego posiłku. Postanowiłam się więc przejść. Einar, również mając dość nieokrzesanych towarzyszy, zaproponował mi, że pójdzie ze mną. Absolutnie nie chciałam z nim rozmawiać. Przez te trzy dni bezczelnie się do mnie zalecał, składał niemoralne propozycje i zachowywał co najmniej nieprzyzwoicie. Zgodziłam się jednak dla świętego spokoju. Wyszliśmy z gospody, po czym skierowaliśmy się w stronę koni. Chciałam się upewnić, czy moja Lazely miała picie i owies. Dbałam o nią, jak o własne dziecko. W końcu tylko ona przy mnie była, gdy naprawdę jej potrzebowałam.
 - To tylko koń – rzucił Einar, widząc moją troskę.
 - Milszy od ciebie – warknęłam, głaszcząc karą klacz.
 - Widzisz to sianko? Mogę być dla ciebie bardzo miły – zaproponował z wrednym uśmieszkiem.
 - Widzisz ten but? – poruszyłam lekko lewą nogą. – Zaraz może mieć bliskie spotkanie trzeciego stopnia z twoim nosem.
 - Jesteś taka pociągająca i taka nieprzystępna. Nie warto z tobą igrać.
 - A jednak non stop to robisz.
 Einar nie zdążył odpowiedzieć, bo właśnie wtedy do stajni wjechało dwóch zbrojnych. Widziałam, że to rycerze Północy w tanich zbrojach i z tępymi mieczami. Na ich herbie widniał ten sam symbol – czarny smok z koroną na głowie. Jeden z konnych zauważył nas, trącił lekko drugiego. Coś przez chwilkę do siebie szeptali, a potem skierowali się w stronę, gdzie staliśmy, zatrzymując się jednak sto metrów przed nami.
 - Iskra, nieprawdaż? – zapytał ten, który nas dostrzegł. Po krótkim zastanowieniu skinęłam głową. – Masz zakaz przebywania na terenie królestwa Północy, gdzie czcigodnym władcą jest Rasten Czarny. Czterdzieści lat temu, mając lat dwadzieścia, zostałaś skazana na banicję. Dobrze o tym wiesz – powiedział iście formalnym tonem znudzonego swoją pracą urzędnika.
 Einar spojrzał na mnie nieco zdziwiony. Widocznie jego wspaniały informator pominął ten fakt w swoim raporcie. Fakt, o którym zapomniałam nawet ja. Nigdy nie miałam zamiaru tu wracać, po prostu wymazałam z pamięci wszystko, co przypominało mi o tym miejscu. Również banicję, którą ukarał mnie Rasten, aby zapewnić sobie władzę absolutną. Miałam wtedy dwadzieścia lat, nie umiałam walczyć i bronić tego, co mi się należało. Kiedy znalazłam się w państwie Środka, zaciągnęłam się do wojska. Potem zdezerterowałam i zaczęłam swą karierę jako łowczyni głów. Chociaż sześćdziesięcioletni elf to tak naprawdę jeszcze młodzik, radziłam sobie nieźle. Einar z pewnością był dużo starszy ode mnie o jakieś co najmniej trzydzieści lat, ale nie pochodził z Północy, państwa elfów. Większość uciekła do państw Środka i Południa jeszcze przed przybyciem Rastena, aby ukryć się przed biedą i głodem. Tam zakładali nowe miasta, osady, asymilowali się z rdzennymi mieszkańcami. Einar musiał urodzić się właśnie w państwie Środka.  Widziałam, że to nie elf czystej krwi. Dostrzegłam to wtedy, gdy moje ostrze rozcięło jego ramię. Strużka krwi była czerwona, zwykła dla ludzi. Krew elfów miała kolor złota.
 - Ależ ja postanowiłam negocjować z Rastenem. Niech się wypcha całą swoją władzą, bo tron należy do mnie – odpowiedziałam bardzo nieładnie i bardzo, bardzo wyzywająco.
 - Betsy, ale… - zaczął Einar, ale nie pozwoliłam mu dokończyć. Wiedziałam, co chciał powiedzieć, ale moje kłamstwo było zdecydowanie lepszym wyjściem, niż jego prawda. Smokowi nie zależało na władzy tak bardzo, jak na skarbie.
 - Iskro, opuść ziemie Północy – odezwał się drugi rycerz głosem skrzeczącym, niczym żaba poddawana torturom.
 - Nie mam takiego zamiaru – odpowiedziałam chłodno.
 - Więc giń, albowiem taka kara grozi za łamanie kary banicji – rzekł mściwie pierwszy z rycerzy, po czym ruszył na nas.
 W ułamku sekundy w mojej dłoni pojawił się miecz, który ciął jeźdźca w odsłonięte kolano. Mężczyzna syknął z bólu, klnąc plugawie. Spadł z siodła pod kopyta swego dzielnego rumaka, który kopnął go w głowę. Mężczyzna już się nie podniósł. Drugi rycerz,  który pogalopował w ślad za towarzyszem, chciał wyhamować i zawrócić konia, jednak nie udało mu się to z prostej przyczyny – Einar również zdążył wyciągnąć miecz i ugodził przeciwnika w obojczyk. Trysnęła fontanna krwi, brudząc moją koszulę i buty. Zaklęłam. Nienawidziłam babrać się w tej lepkiej cieczy. Podczas wykonywania zleceń, unikałam, jak tylko mogłam kontaktu z tym ohydztwem.
 - O tym zapomniałaś powiedzieć – stwierdził chłodno elf.
 - Ja ci się nie pchałam do kompani, a o życiu tutaj też nie chciałbyś pamiętać – odpowiedziałam równie nieprzyjemnym głosem. – Wezwij resztę. Trzeba się zmyć, zanim przygalopuje tu większy oddział zbrojnych.
 - Mówisz o takim samym, jaki stoi na zewnątrz? – zapytał Einar, a ja wyjrzałam przez małe okienko stajni.
 - Cholera,  będzie trzeba się przedostać w lasy – odwiązałam Lazely od słupa, przy którym stała. Jeden zwinny skok i już siedziałam na grzbiecie karej klaczy, rwącej się do biegu.
 - W lasy? Kompletnie nie znamy terenu! – burknął elf.
 - Wy nie znacie – skomentowałam oschle, po czym pognałam Lazely, nie bacząc na to czy Einar popędzi za mną. Wyprawa była jego pomysłem. Mogli kontynuować ją beze mnie.
 Potem nie obchodziło mnie już nic. Po prostu cięłam na prawo i lewo. Padały trupy, niektóre strzelając fontannami krwi. Lazely zwinnie omijała martwych, lawirowała pomiędzy ciałami, które zaczęły padać ze wszystkich stron. To kompania zerwała się na równe nogi i rzuciła w wir wydarzeń. Widziałam Drakulę, który strącał ludziom hełmy z głów i rozszarpywał ich twarze. Widziałam młot Kiara i strzały Jastrzębia. Słyszałam potworny krzyk palonych żywcem przez siostry. Nie, takiej masakry Północ nie przeżyła nigdy. Nawet wówczas, gdy wkroczył Rasten, wojsko poddało się bez walki. Teraz trup leżał na trupie, a my, siedmioro zbójów i drani, zabijaliśmy kolejnych, torując sobie drogę do lasu.
 Lazely miała już dość biegu. Ja zresztą również. Klacz powłóczyła nogami, w końcu zatrzymała się, a ja zaskoczona tym nagłym postojem, spadłam z siodła. Czułam na policzku wilgotny mech, ale nie zamierzałam tak leżeć bez końca, choć była to bardzo kusząca wizja. Wstałam, powstrzymałam się od otarcia twarzy ubroczonym krwią rękawem, po czym obejrzałam się. Nie tylko mój koń nie dawał już rady. Maurice zeskoczył ze swojej kasztanki, po czym usiadł pod jednym z potężnych, rozłożystych buków. Pomimo, że Jastrząb nie walczył wręcz, jazda bez trzymanki zmęczyła go tak samo, jak nas zabijanie z bliska. Za nim z drzew wyłoniły się siostry Raspiere w towarzystwie Kiara. Zaraz za nimi nadleciał Drakula, lądując obok mnie.
 - Radzę ci się przygotować. Einar jest wściekły – szepnął, wypatrując naszego dowódcy wśród drzew.
 Nie musiał mi tego mówić. Wiedziałam. Widziałam to już w stajni, gdy jego oczy zwęziły się niebezpiecznie i już, już chciał mnie zatrzymać, ale popędziłam ku armii konnych, która czekała właśnie na słynną Iskrę. Nie na siostry, nie na Drakulę, nie na Maurice’a czy Kiara. Przybyli tam, aby wypędzić z Północy jej prawowitą dziedziczkę. Nie zależało mi na tronie czy skarbie Rastena. To nie miał być przejaw patriotyzmu lub zemsty. Po prostu potrzebowałam adrenaliny, a gdy wpada się pomiędzy dwie setki zbrojnych rycerzy na koniach ze świadomością, że w każdej chwili ktoś może poważnie zranić, a nawet zabić – trudno o jej brak.
 Einar pojawił się po chwili cały w krwi wrogów i… swojej własnej. Natychmiast podeszła do niego Pamela, ale elf odtrącił ją, zeskakując ze swego śniadego ogiera. Kulał na lewą nogę, ale czerwona ciecz nie wypływała stamtąd. Ktoś dość paskudnie rozciął Einarowi policzek i brodę. Dowódca kompani stanął przede mną. Nastała chwila ciszy. Unikał mojego wzroku, bo choć wściekły, elf nadal nie potrafił znieść mojego spojrzenia.
 - Czy jesteś zadowolona? – zapytał zaciskając zęby. Domyślałam się, że przy każdym ruchu żuchwy, bolała rana, bo choć płytka – to bardzo rozległa.
 - Sam zaciągnąłeś mnie na tę misję samobójczą. Jeśli nie zabiją nas zbrojni, zrobi to Rasten. Na co ty liczyłeś? – zapytałam chłodno.
 - Skoro tak bardzo nie wierzysz w powodzenie tej wyprawy, to dlaczego się zgodziłaś? – zapytał Kiar, ale nie dodał już nic, gdy Milera wzrokiem nakazała mu milczenie.
 - Bo lubię igrać ze śmiercią. Ja nie liczę na skarb, na ocalenie Północy. Liczę na zabawę, na ryzyko. Po co mnie zaproszono? Nie, nie dlatego, że dobrze walczę. Znam teren, znam każdy zakątek Północy, bo dwadzieścia lat to dość, aby całą ją zwiedzić – odpowiedziałam. Zawsze pozostawałam szczera, nawet do bólu.
 - Iskro, jesteś księżniczką Północy skazaną na banicję. Naprawdę nigdy nie chciałaś odzyskać swego państwa? – zapytał Drakula, a ja już wiedziałam, kto był informatorem Einara… I że z pewnością nie zdradził dowódcy wszystkiego, co było mu wiadome.
 - Dla mnie to wszystko nic niewarte ziemie, ludzie, o których trzeba się troszczyć. Nie będę nianią. Mają króla, Smoka z Dolin. Mogli walczyć tamtego dnia, gdy Rasten się pojawił, ale poddali się. Bestia zżarła mi ojca i matkę. I jak myślisz, co mogłam zrobić? Wygnano mnie. Nie miałam sprzymierzeńców. Teraz to wszystko jest dla mnie warte tyle, co nic. Bo kiedy ja chciałam walczyć, nie było chętnych, a gdy ja odpuściłam, nagle znaleźli się tacy, co chcą. Banda zbirów i łotrów. Gwałcicieli, złodziei i morderców.
 - Powinnaś czuć się, jak w domu – rzucił kąśliwie Einar.
 - Nie, nie powinnam. Zwłaszcza z takim idiotom na czele – zauważyłam, po czym zrobiłam szybki unik przed wymierzonym zaciśniętą pięścią ciosem. – Jak chcesz przeżyć, lepiej daj się opatrzyć. Idę się przejść i lepiej nie próbujcie mnie zatrzymać. Dla mnie kilka trupów więcej to naprawdę nie problem – ostrzegłam ich, po czym weszłam dalej w las ogarnięta wściekłością i nienawiścią do wszystkiego, co żyło.
 Przez resztę dni mało rozmawiałam z innymi, ale nie wiedzieć czemu – nie odeszłam. Może to z powodu podpisanej umowy? Kilku literek na nic nieznaczącym papierze, bo gdy dotrzemy już do stolicy państwa Północy, spustoszonego Maste, Rasten rozprawi się z nami w mgnieniu oka. A może to z powodu miłości do ryzyka? Niecodziennie ma się okazję do polowania na smoka. Po dwóch dniach przestałam się nad tym zastanawiać. Im dalej na Północ, tym mniej rozumiałam, co ich wszystkich tu pcha. Pieniądze, skarby… A w zamian śmierć. Nie, nie pociągałaby mnie ta inicjatywa, gdybym podążała razem z nimi ze względu na bogactwo. Z bandą morderców tak bardzo podobnych do mnie, a jednak pod tyloma względami różnych. Teraz łączył nas wspólny cel, interpretowany w ten czy inny sposób, ale w innych okolicznościach najpewniej pozarzynalibyśmy się co do jednego.
Ósmego dnia od przekroczenia granicy Środka z Północą, dotarliśmy do ostatniej wsi przed Maste. Tam postanowiliśmy przenocować i wypocząć przed ostatecznym starciem. Kiedy leżałam już w swoim pokoju, ktoś zapukał do drzwi. Upewniając się, że miecz leży w pobliżu, zaprosiłam gościa. Do pomieszczenia wkroczył Einar. Wcale mnie to nie zdziwiło. Cały wieczór przyglądał mi się dziwnie, ale żadne z nas nie nawiązywało rozmowy. Od czasu tamtej kłótni nie zamieniliśmy ze sobą nawet słowa. Cokolwiek wymagało ustalenia, omawialiśmy przez Drakulę, którego wyraźnie bawiły takie dziecinne zachowania. Teraz elf podszedł swoim nonszalanckim krokiem do łóżka i przysiadł na jego skraju.
 - Czego? – zapytałam od razu, nie dając mu nadziei na miłą rozmowę.
 - Przyszedłem życzyć ci dobranoc – szepnął tajemniczym głosem.
 - Załatwione? To spadaj – warknęłam. Nie miałam najmniejszej ochoty z nim rozmawiać.
 - Iskra, dlaczego taka jesteś? Taka nieprzystępna? Nie chciałabyś tej, być może ostatniej nocy, spędzić na rozkoszach?
 - Nie, chyba, że masz kogoś, kogo mogłabym zabić. To będzie prawdziwa rozkosz. O innej nawet nie chcę słyszeć – powiedziałam ostrzegawczo.
 - Sadystka – szepnął bardzo cicho, ale nie na tyle, abym go nie usłyszała.
 - Trafiłeś w punkt, a teraz spadaj, zanim postanowię odrąbać ci głowę i przejąć dowództwo – rozkazałam, na co on podniósł się z łóżka i bez słowa wyszedł.
 Tej nocy zasnęłam z uśmiechem satysfakcji na twarzy, a budząc się kolejnego dnia rano byłam w doskonałym humorze. Zaczęłam nawet wierzyć, że wyprawa na Rastena to wcale nie pewne samobójstwo. Tylko co dalej? Przecież potem państwo będzie potrzebowało władcy, na którego zdecydowanie nie nadawała się łowczyni nagród.
 Maste pogrążone było w dymie. Poza pałacem, nie ostał się żaden budynek, a ulice wyglądały, jak prawdziwe pogorzelisko. Nienawidziłam unoszącego się w całym mieście zapachu spalenizny i trupów.
 Na samym przedzie jechali Einar z Drakulą, za nimi siostrzyczki oraz Kiar. Ja oraz Maurice zamykaliśmy. Wcale nie dziwił nas kompletny brak mieszkańców i gnijące na ulicach trupy. Pamiętałam, jak miasto opuszczano w niesamowitym pośpiechu. Nikt nie chciał mieszkać u boku Rastena - Smoka z Dolin, Królobojcy i władcy Północy. A my, dzielna siódemka sami zmierzaliśmy w stronę mojego starego domu, porośniętego zwęglonym mchem pałacu. Bestia musiała wiedzieć, że zmierzamy na spotkanie z nią, ale nie wyszła nam na spotkanie. Bawiła się w kotka i myszkę, a ja zastanawiałam się, kto w tej grze był kotkiem.
 Wkroczyliśmy do sali tronowej, gdzie – jak się spodziewaliśmy – na wielkim, pozłacanym legowisku leżał olbrzymi czarny smok. Wlepiał w nas swe srebrne ślepia, machał nad ziemią swym dziesięciometrowym ogonem. Sam miał może pięćdziesiąt metrów długości, kiedy leżał. Musiał być wielki, ponieważ gdy spojrzało się w górę, można było dostrzec rozwalony sufit na dwa lub trzy piętra do góry. Od niechcenia bestia wyciągnęła swoją przednią łapę, prezentując zaostrzone pazury długości mojego miecza, a kiedy do nas przemówiła – ujrzeliśmy rząd bielusieńkich, ostrych kłów. Przez chwilę pomyślałam, że to totalna głupota, że powinnam uciekać. Jednak honor i duma nie pozawalały porzucić towarzyszy nawet, gdy nie darzyło się ich sympatią.
 - Proszę, proszę, ekipa ratunkowa dla Północy. Iskro, nieładnie łamać królewskie zakazy – zwrócił się do mnie melodyjnym głosem dorosłego mężczyzny.
 - Tron nie należy się tobie – warknęłam, zgrywając dzielną bohaterkę. Nie nabrał się.
 Rasten wstał, unosząc ciężar swojego ciała na wszystkich czterech łapach, po czym ustał jedynie na tylnych, prezentując swoją wielkość oraz potęgę. Ryknął potężnie, opadając następnie z powrotem na czworaka. Zionął ogniem, który siostry zamieniły w sopel lodu, a Kiar rozwalił ich dzieło młotem. Tak naprawdę nie planowaliśmy, nie zastanawialiśmy się, jak to będzie stanąć oko w oko z tak potężną bestią. Teraz zrozumiałam, że to już nie żarty, nie kolejne zlecenie, nie zabawa, którą z pewnością wygram. Tutaj liczyłam się z gorzką i bolesną zarazem przegraną. Drakula zamienił się w nietoperza, a Einar – utykając i klnąc – rzucił się na bestię. Bez zastanowienie ruszyłam za nim. Pomiędzy nami świsnęła strzała Maurice’a. Podobno Jastrząb trafiał zawsze. Tym razem również, ale z pewnością nie tam, gdzie zamierzał. Zamiast w, jak przypuszczałam, oko – strzała wbiła się w dziurkę od nosa Rastena. Bestia ryczała wściekle, machając ogonem na prawo i lewo z bardzo niebezpieczną siłą. Drakula spadł na grzbiet smoka i zaczął zdrapywać jego drogocenne łuski służące jako pancerz. Kiar razem z siostrami również rzucili się w wir walki. Cięłam na oślep, byleby w cielsko potwora. Einar próbował podejść do tego bardziej strategicznie, tnąc po łapach bestii, ale i te otaczał gruby pancerz. Smok co i raz wypuszczał z paszczy ogniste fale, którymi za pomocą magii zajmowały się siostry. Strzały Maurice’a przecinały powietrze i trafiały, głownie w opancerzone części ciała Rastena. Władca Północy nie zamierzał poddać tronu tak łatwo.
 Drakula padł pierwszy. Liczyliśmy się z ofiarami, ale przysięgłabym, że zabicie wampira graniczyło z cudem. Szybko okazało się, że nie dla smoka. Bestia zrzuciła upiora ze swojego grzbietu, prosto pod swój pysk i zionęła ogniem. Drakula zamienił się po prostu w kupkę popiołu. Chociaż Rasten był jeden, szybko wykończył kolejnego przeciwnika, zwyczajnie zadeptując go na śmierć. Siostry nie zaczęły jednak lamentować po stracie kochanka. Stały się za to bardziej zacięte i pomocne. Ciskały w bestię błyskawicami,  gradem i czym tylko potrafiły. Jednak kiedy ja i Einar sprytnie uciekaliśmy spod olbrzymich łap bestii i unikaliśmy ogona, dwie ślicznotki kompletnie się zapomniały. Nie zdążyły zrobić uniku, na który nawet ja miałabym zbyt mało czasu. Rasten zmiótł je ogonem, niby maczugą. Siostry przeleciały przez pół sali, rozbiły okno i więcej ich już nie widzieliśmy.
 - Słaby wynik – zaśmiał się Smok z Dolin. – Dziesięć minut i z siódemki została trójka.
 Kolejna strzała Maurice’a nie chybiła celu i trafiła bestię prosto w oko. Rzuciłam się w bok, unikając potężnego uderzenia przednią łapą. Einar nie zdążyłby, gdybym nie pociągnęła go za rękaw. Teraz Rasten wściekł się nie na żarty. Chwycił w przednią łapę Jastrzębia, po czym zwyczajnie odgryzł mu głowę, a ciało rzucił gdzieś w bok. Rozpoczęła się zwykła ucieczka przed kolejnymi ciosami. Bestia machała ogonem. I właśnie ten ogon zaintrygował mnie i podrzucił pewien pomysł.
 W lewo i w prawo. W lewo i w prawo. Nigdy nie byłam akrobatka, ale nie zaszkodziło spróbować. W końcu to i tak mogła być ostatnia rzecz, jaką w życiu zrobię. Zanim wskoczyłam, usłyszałam krzyk rozrywanego na strzępy elfa przez ostre niczym brzytwa pazury Rastena. Potem był już tylko chwiejny grunt pod stopami, krótki bieg i skok na kark. Smok miotał się, ale jakimś cudem utrzymywałam równowagę. Adrenalina buzowała we mnie, w głowie szumiało od jej nadmiaru. Czułam się, jak na dobrej imprezie. Tak, jakbym za dużo wypiła. Jednak to nie była impreza, a ja nie piłam. Wiedziałam, że szyja smoka nie była okryta pancerzem z łusek. Bez namysłu wbiłam w nią ostrze mojego miecza i równocześnie poczułam ukłucie w lewym boku. Poczułam krew sączącą się z rany. Smok zaczął ryczeć, szamotać się. Zrzucił mnie z siebie, wylądowałam pod ścianą i patrzyłam, jak bestia umiera, podryguje w agonii. W końcu ryk przeszedł w kwik, a potem ucichł.
 Jednak ja nie mogłam już wsłuchać się w ciszę, jaka zapanowała. Nie mogłam zobaczyć wieśniaków, którzy przyszli sprawdzić, co się stało. Uderzając o ścianę, czułam już, jak z kolca bestii sączy się trucizna, jak miesza się z moją krwią. Oddychałam ciężko. Każdy oddech sprawiał niewyobrażalny ból, jakby kolec przebił płuco. Nie wiedziałam tak naprawdę, czy tego nie zrobił. Nie wiedziałam nawet, kiedy bestia zdążyła wystrzelić kolcem ze swego grzbietu prosto we mnie. Czułam tylko, jak cały świat rozpływa się w bólu i ryku bestii. Cholera – pomyślałam. – To nie tak umiera księżniczka!
UDOSTĘPNIJ TEN POST

8 komentarzy :

  1. To jest świetne! Przeczytałam i jestem naprawdę zachwycona. Gdyby jakoś rozwinąć to opowiadanie, powstałaby naprawdę dobra książka :) Szoka tylko, że wszyscy umarli :P
    http://gabrysiekrecenzuje.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa ^^ Hm, książki też mam już napisane... Tylko wydanie ich w cholerę kosztuje ;/

      Usuń
    2. Dziękuję za miłe słowa ^^ Hm, książki też mam już napisane... Tylko wydanie ich w cholerę kosztuje ;/

      Usuń
  2. Jeju to jest świetne!
    Bardzo mi się spodobał styl pisania KittyAilla, po prostu cudo! Mogłabym czytać i czytać wszystko spod twych rąk.
    Bije pokłony nad tym opowiadaniem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Graty! Świetnie się czyta. :))

    OdpowiedzUsuń

Szablon stworzony przez Blokotka. Wszelkie prawa zastrzeżone.