10 czerwca 2017

Nic do stracenia. Wreszcie wolni - Kirsty Moseley

Ojciec Anny Spencer zostaje wybrany na prezydenta Stanów Zjednoczonych. Od tej pory Anna przestaje być anonimową nastolatką i coraz trudniej chronić jej prywatność. Ashton Taylor ma więc jeszcze bardziej skomplikowane zadanie. Niebawem odbędzie się proces prześladowcy Anny, Cartera Thomasa, który marzy tylko o tym, jak ją odzyskać. Anna ufa Ashtonowi i zaczyna wierzyć w jego miłość, chociaż nadal jest pewna, że nie zasługuje na szczęście. Jednak zanim się okaże, czy mogą być razem, będą musieli walczyć o życie. //lubimyczytac.pl

„Nic do stracenia. Wreszcie wolni” jest kontynuacją historii Anny i Ashtona - córki przyszłego prezydenta Stanów Zjednoczonych oraz osobistego ochroniarza, który ze względów jej bezpieczeństwa staje się dla świata jej drugą połówką.

Z każdą kolejną przeczytaną książką Kirsty Moseley coraz bardziej się nimi nudzę, ponieważ autorka zaczyna stosować podobne motywy i nawet jeśli okoliczności i sytuacja bohatera jest inna, przeważnie sprowadza się do tego samego i każda historia kończy się tak samo. W tym wypadku nie czytałam pierwszej części, jednak nie żałuję tego i możliwe, że nawet tego nie zrobię, ponieważ szkoda mi na to czasu - prawie wszystkiego dowiedziałam się z pozycji, którą mam dzisiaj na tapecie. Zmierzam do tego, iż mimo dużej różnicy w fabule „Nic do stracenia. Wreszcie wolni” kojarzy mi się z „Chłopakiem, który zakradał się do mnie przez okno”. Jest to chyba spowodowane wątkiem związanym z przemocą i pewną tajemnicą, która ugryziona została w tej historii w inny sposób, jednak i tak za bardzo po przeczytaniu przypomina mi wrażenia po tamtej lekturze. Więcej nie zdradzę, bo ze spojlerami się nie lubimy!

Irytującą rzeczą była zbyt harmonijna akcja przez prawie dwieście stron, po czym nagle wszystko nabrało tempa i niespodziewanie zaczęło się dziać coś więcej (chociaż nie było nawet się czym ekscytować, bo wcześniej w książce wspomniano o paru rzeczach, które jasno wskazywały na to, co dziać się miało dalej). Przewidywalność to nie jedyna wada przedstawionej historii - relacje Annabelle i Ashtona w pewnych momentach aż ociekały słodyczą, było tego dla mnie za dużo, ponieważ główny bohater został przesadnie wyidealizowany - jak zresztą większość postaci w tego typu książkach. Jak wspomniałam, mamy tu do czynienia ze schematycznością - płeć żeńska w opałach i książę ją ratujący, tylko w trochę innym wydaniu. Nie zmienia to faktu, że to wszystko już było.

To nie tak, że „Nic do stracenia. Wreszcie wolni” to książka, która ma same minusy. Jest wciągająca, pomaga zapomnieć choć na chwilkę o tym, co dzieje się wokół nas, a to, że historia nie jest bardzo prawdopodobna i realna, może akurat komuś się spodobać, kto wie? Nie przekreślam całkowicie twórczości autorki - myślę, iż kiedyś dam jej jeszcze szansę, ale [mam nadzieję] z innymi bohaterami i w innych okolicznościach, ponieważ tym razem było naprawdę średnio.

„Nic do stracenia. Wreszcie wolni” Kirsty Moseley, Wydawnictwo HarperCollins 2017, str.336

5/10 [średnia]

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu HarperCollins!
UDOSTĘPNIJ TEN POST
Szablon stworzony przez Blokotka. Wszelkie prawa zastrzeżone.