@oxuria |
W tej zniewalającej, pełnej liryzmu debiutanckiej powieści, której akcja rozgrywa się na początku XX wieku, młoda kobieta odnajduje tajemniczą księgę i wyrusza w fantastyczną podróż ku samopoznaniu.
W ogromnej rezydencji pełnej egzotycznych skarbów, w której upływa jej młodość, January Scaller sama stanowi nie lada osobliwość. Będąc podopieczną bogacza pana Locke’a, ma wrażenie, że niewiele różni się od eksponatów na ścianach jego willi: jest tu wprawdzie otoczona opieką, ale zarazem czuje się ignorowana i kompletnie nie na miejscu.
Wszystko zmienia się, gdy w jej ręce wpada tajemnicza księga – spowita wonią innych światów, kryje w sobie opowieść o sekretnych drzwiach, miłości, przygodzie i niebezpieczeństwie. Każda jej strona przynosi odkrycia z trudem dających się objąć rozumem prawd o tym, czym jest świat. January stopniowo zaczyna też rozumieć, że historia przedstawiona w książce powiązana jest z jej własnym losem. //lubimyczytac.pl
"Ach, gdybym przestała być dziwadłem, na które wszyscy się gapią, a zamiast tego doskonale wiedziała, jakie jest moje miejsce na świecie. Bycie >>absolutnie wyjątkowym okazem<<, jak się okazało, skazywało na samotność", (s. 38).
Nie spodziewałam się, iż debiutancka powieść może tak zawładnąć sercem czytelnika. Jasne, spotykałam się z tym już wcześniej, ale… zawsze mnie to zaskakuje. Alix E. Harrow stworzyła piękną, niecodzienną historię traktującą o niezliczonych opowieściach i pięknie – ale i niebezpieczeństwie – które się z tym łączy. Równocześnie udowodniła, że snucie opowieści ma w sobie coś z magii, czy w to wierzymy, czy też nie. Początkowo napotkałam drobny problem związany z zaangażowaniem się w historię, ale – na całe szczęście – przezwyciężyłam to. Uważam, że początkowe trudności, jakie sprawiało mi Dziesięć tysięcy drzwi, pozwoliły mi z kolei docenić historię January. Czasem jest tak, że im trudniej coś przychodzi, tym bardziej dostrzegamy piękno, które w tym tkwi. Tak było ze mną w tym przypadku.
Warto jednak wspomnieć, skąd te trudności mogły się brać. Po pierwsze, obecne są dwie narracje, które pojawiają się naprzemiennie i ich stylistyka nieco się różni (co jest całkowicie zrozumiałe). Może w tym tkwi jedna z bolączek – ciągłe przeskoki w narracji mogą zaburzać proces czytania, kiedy już przywyknie się do jednej z nich. Kolejną potencjalną przeszkodą okazać się może sama stylistyka. Ciężko mówić w tej kwestii o samym piórze autorki, Alix E. Harrow, ale uwzględnić trzeba również tłumaczenie dokonane przez Andrzeja Goździkowskiego. Sęk w tym, iż opowieść prowadzona jest w taki sposób, że miejscami odczuwa się klimat baśni bądź legendy. Nie zawsze gawęda ta jednak jest porywająca, ponieważ akcja nie jest prowadzona równomiernie – niekiedy brak dynamiki, jedna narracja staje się tłem dla drugiej, więc emocje często potrafią opaść. Niemniej jednak, język jest hipnotyzujący!
Co może być zadziwiające (zwłaszcza dla mnie), nie uznaję powyższych kwestii za minusy, ponieważ, jak stwierdziłam wcześniej, pomogły mi one jedynie w docenieniu przedstawionej opowieści. Wydaje się nam, że najlepszą opcją zawsze są historie, które nie sprawiają kłopotu w trakcie lektury, ale warto sięgać po książki, które od czytelnika wymagają czegoś więcej. Dziesięć tysięcy drzwi niewątpliwie pobudza wyobraźnię (m.in. takimi detalami jak unikalne opisy wyglądu poszczególnych literek), wrzuca w wir załamujący czasoprzestrzeń (dosłownie!) czy w końcu dość wymownie (choć nie ostentacyjnie) zwraca uwagę na miejsce kolorowych w społeczeństwie XX wieku."Jednym z największych wyzwań na tym świecie jest charakter obowiązujących tu reguł, które są, po pierwsze, bardzo sztywne, po drugie – narzucane odgórnie", (s. 136).
Ponadto czytelnik ma do czynienia z główną bohaterką – siedemnastoletnią January – która wcale nie potrzebuje przy sobie wiecznego męskiego wsparcia. Potrzeba bliskości i zrozumienia wcale nie zanikły, jednak nie jest już to tak schematyczne i jawne. W skrócie: nie jest to kolejna zagubiona księżniczka oczekująca na ratunek. Na całe szczęście.
Podsumowując, Dziesięć tysięcy drzwi oferuje piękną, magiczną historię (a nawet i dwie) o poznawaniu siebie i swoich korzeni, dążeniu do odkrywania prawdy i demaskowania obłudy, ale i o tym, że inny nie znaczy zły. Zamykając drzwi, pozbawiamy innych otwierania się na nowe możliwości czy poznawanie innego. Słowo za pośrednictwem głównej bohaterki ma wielką moc, jednak tak naprawdę – każdy ją posiada. Trzeba tylko umiejętnie z niej korzystać.
Alix E. Harrow, Dziesięć tysięcy drzwi, tłum. Andrzej Goździkowski, IUVI 2020, s. 464.
Post powstał we współpracy z wydawnictwem.
O tej książce pierwszy raz usłyszałam o koleżanki i im więcej się dowiaduje tym bardziej chcę sama się przekonać jak to z nią jest!
OdpowiedzUsuńOj, warto! ;)
UsuńAkurat to co się innym podoba w tej książce mi totalnie nie odpowiada. Nie mniej jednak rozumiem, że takie elementy mogą kogoś zachwycać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Jest to całkiem zrozumiałe ;)
UsuńRównież pozdrawiam!
Bardzo lubię, kiedy książki mają dwóch narratorów. Ostatnio szukam książek, do których dawniej bym nie zajrzała. Do tej teraz zajrzę chętnie, kiedyś nie. Swoją drogą zakochałam się w tej okładce!
OdpowiedzUsuńOsobiście bardzo lubię to, jak po czasie preferencje czytelnicze się zmieniają - można dzięki temu poznać wiele różności! Co do okładki - jest obłędna! ;)
UsuńO tym tytule w internecie wrzało - opinie były skrajnie różne. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się wyrobić własną :)
OdpowiedzUsuń