![]() |
@oxuria |
Rok 2017. Stary dom Matyldy położony nad brzegiem jeziora w Błękitnych Brzegach ma swoje tajemnice. Sekrety skrywa też Małgorzata, która pewnego letniego dnia wraz z kilkumiesięcznym niemowlęciem staje przed jego drzwiami. Ma za sobą bagaż trudnych doświadczeń i tylko jedną prośbę…
Losy kobiet skrzyżują się na dłużej. Połączy je między innymi zagadka śmierci Adeli, starszej siostry Matyldy, która zginęła jako dziecko niemal sto lat wcześniej. Zawartość skrytki znalezionej na strychu rzuca na jej śmierć nowe światło.//lubimyczytac.pl
„[...] śmierć najbliższej osoby zawsze przychodzi zbyt wcześnie, ale jeśli ktoś umiera młodo, trudniej się z tym pogodzić. To takie marnotrawstwo życia. Przerwane filmu w połowie seansu” – s. 179.
Czasem bywa tak, że pewne książki pojawiają się w odpowiednim momencie – akurat wtedy, gdy tego potrzebujemy. Tak właśnie było ze mną i Domem po drugiej stronie jeziora. Wybrałam tę lekturę, bo chciałam poczytać o czymś bardziej przyziemnym, oderwać się od tego, co działo się dookoła, ale z rozwagą. Tymczasem otrzymałam niesamowicie wciągającą, ciekawą i niepowtarzalną lekturę. Nie mogłam wyobrazić sobie lepszego odpoczynku!
Zakładałam, że na warstwie obyczajowej się skończy, ale Anna Bichalska nie poprzestała na niej. I bardzo dobrze! W historii rozwinięty jest wątek starej, rodzinnej tajemnicy. Chociaż w sumie niedopowiedzeniem będzie, jeśli powiem, że chodzi o jeden sekret – po drodze odkrywane są kolejne! Bardzo spodobało mi się nieujawnianie wszystkich faktów już na samym początku, uciekanie od oczywistości. Wiecie, chodzi o fakt, że – jako Czytelnicy – jeśli nie mamy podanych jakichś informacji, dopowiadamy sobie sami różne rzeczy. Autorka w tym przypadku pogrywa sobie z nami (nie wiem, czy było to zamierzone, ale wyszło świetnie!) w taki sposób, że w pewnym momencie potrzebna jest chwila na refleksję. Co z tego, co wiem o tej historii, jest prawdziwe? Bardzo lubię takie chwile, ponieważ taki zabieg zmusza mnie do przemyśleń – nie sprawia, że czuję się biernym Czytelnikiem. Wręcz przeciwnie – sprawia, że ta historia żyje we mnie.
Warto zaznaczyć, że opowieść snuta jest dwutorowo: akcja dzieje się głównie w 1928 oraz 2017 roku. Zazwyczaj nie przepadam za takim rozwiązaniem, bo często jedna „warstwa” czasowa po prostu mnie nudzi i mam ochotę przekartkować parę stron, by przejść od razu do kolejnej. Tym razem wszystko tak niesamowicie się uzupełniało, że nie odczuwałam potrzeby przyspieszania tempa akcji. Chciałam nacieszyć się tym, co miałam przed sobą. Pozwalałam sobie na to, by moja wyobraźnia działała, szukała możliwych rozwiązań czy kolejnych powiązań… Takiej lektury już dawno mi brakowało.
Bohaterowie to w gruncie rzeczy osoby, które mogą stać się bliskie sercu. Pani Matylda – urocza starsza pani po dziewięćdziesiątce – skradnie wszelkie, gwarantuję Wam! Małgorzatą targa wiele emocji, przeżywa pewne rozterki, ale przez to, czego dowiedzieć się można wraz z postępującą historią, nie dziwi mnie to. Nie czułam irytacji czy większych negatywnych emocji. Nawet kiedy myślę o wydarzeniach z 1928, nie czuję złości – ale szok, niedowierzanie już tak.
Trudno mi ułożyć coś spójnego odnośnie tej książki, ponieważ sprawia ona, że odlatuję. Myślę o tym domu nad jeziorem, siostrzanej rozłące, miłości matki do swojego dziecka i wcale nie chcę wracać do rzeczywistości. Jeśli sięgniecie po tę lekturę (do czego Was zachęcam), mam nadzieję, że poczujecie się tak samo jak ja!
Zakładałam, że na warstwie obyczajowej się skończy, ale Anna Bichalska nie poprzestała na niej. I bardzo dobrze! W historii rozwinięty jest wątek starej, rodzinnej tajemnicy. Chociaż w sumie niedopowiedzeniem będzie, jeśli powiem, że chodzi o jeden sekret – po drodze odkrywane są kolejne! Bardzo spodobało mi się nieujawnianie wszystkich faktów już na samym początku, uciekanie od oczywistości. Wiecie, chodzi o fakt, że – jako Czytelnicy – jeśli nie mamy podanych jakichś informacji, dopowiadamy sobie sami różne rzeczy. Autorka w tym przypadku pogrywa sobie z nami (nie wiem, czy było to zamierzone, ale wyszło świetnie!) w taki sposób, że w pewnym momencie potrzebna jest chwila na refleksję. Co z tego, co wiem o tej historii, jest prawdziwe? Bardzo lubię takie chwile, ponieważ taki zabieg zmusza mnie do przemyśleń – nie sprawia, że czuję się biernym Czytelnikiem. Wręcz przeciwnie – sprawia, że ta historia żyje we mnie.
Warto zaznaczyć, że opowieść snuta jest dwutorowo: akcja dzieje się głównie w 1928 oraz 2017 roku. Zazwyczaj nie przepadam za takim rozwiązaniem, bo często jedna „warstwa” czasowa po prostu mnie nudzi i mam ochotę przekartkować parę stron, by przejść od razu do kolejnej. Tym razem wszystko tak niesamowicie się uzupełniało, że nie odczuwałam potrzeby przyspieszania tempa akcji. Chciałam nacieszyć się tym, co miałam przed sobą. Pozwalałam sobie na to, by moja wyobraźnia działała, szukała możliwych rozwiązań czy kolejnych powiązań… Takiej lektury już dawno mi brakowało.
Bohaterowie to w gruncie rzeczy osoby, które mogą stać się bliskie sercu. Pani Matylda – urocza starsza pani po dziewięćdziesiątce – skradnie wszelkie, gwarantuję Wam! Małgorzatą targa wiele emocji, przeżywa pewne rozterki, ale przez to, czego dowiedzieć się można wraz z postępującą historią, nie dziwi mnie to. Nie czułam irytacji czy większych negatywnych emocji. Nawet kiedy myślę o wydarzeniach z 1928, nie czuję złości – ale szok, niedowierzanie już tak.
Trudno mi ułożyć coś spójnego odnośnie tej książki, ponieważ sprawia ona, że odlatuję. Myślę o tym domu nad jeziorem, siostrzanej rozłące, miłości matki do swojego dziecka i wcale nie chcę wracać do rzeczywistości. Jeśli sięgniecie po tę lekturę (do czego Was zachęcam), mam nadzieję, że poczujecie się tak samo jak ja!
Anna Bichalska, Dom po drugiej stronie jeziora, HarperCollins Polska 2020, s. 464.
Post powstał we współpracy z wydawnictwem.