Keira Kilgore jest rudowłosą pięknością o ognistym temperamencie i niepokornej duszy. Prowadzi destylarnię, która należy do jej rodziny od czterech pokoleń, i to dziedzictwo jest dla niej wszystkim. Zwłaszcza teraz, gdy po kilku miesiącach małżeństwa zmarł jej mąż. Nie był to udany związek. Brett, jej małżonek, regularnie ją zdradzał, podkradał pieniądze z firmowego konta, a gdy zginął, okazało się, że... pozostawił ją z ogromnym długiem, którego w żaden sposób nie mogłaby spłacić. Najgorsze jednak, że zadłużył Keirę u człowieka, który rządzi Nowym Orleanem żelazną pięścią.
Lachlan Mount nie ma żadnych zahamowań ani słabości, a o jego bezwzględności krążą legendy. Nikt nie odważy się kwestionować jego życzeń czy łamać ustalonych przez niego zasad — ani policja, ani żadna z mafii działających w tym mieście. Mount trzyma się w cieniu. Nikomu nie pozwala zbliżyć się do siebie, może poza nielicznymi kobietami, które potem giną bez wieści. Mężczyzna może zrobić wszystko, bo nigdy nie spotkał się nawet z cieniem oporu. Kontrolował Nowy Orlean w pełnym tego słowa znaczeniu, a jego żądania zawsze były spełniane. Tak miało być i tym razem.
W zamian za odstąpienie od zniszczenia dziedzictwa Keiry zażądał jej samej...//lubimyczytac.pl
Słuchajcie, sprawa jest taka – mogę Was przekonywać do odpuszczenia sobie tej książki, ale sami wiecie, co dla Was jest najlepsze. Mnie historia Keiry i Lachlana Mounta nie porwała, bo w gruncie rzeczy nie miało nawet co. Na niecałych dwustu trzydziestu stronach, które składają się na pierwszy tom „Trylogii Mount”, nie dzieje się za wiele poza licznymi scenami erotycznymi wiodącymi prym.
Jestem zawiedziona, ponieważ liczyłam na coś więcej – sam zamysł na ukształtowanie głównej bohaterki nie był zły, ponieważ nie spotyka się często kobiety, która zarządza destylarnią i zna się na whisky jak nikt. Można się spodziewać, że będzie miała charakterek, pewną iskrę w sobie – i faktycznie, ma te cechy. Niestety w starciu z Panem Wielkim Lachlanem Tyranem Mountem przemienia się w istotę ulegającą pragnieniom, nawet w myślach nie jest w stanie się sobie przeciwstawić, chociaż w pewnych momentach ogarniają ją skrajne uczucia – odwaga, a nawet paniczny strach. Pominę już to, że jej położenie jest absurdalne, a Lachlanus Tyranus powiela schemat typowego złego gościa, który magicznie trzyma w garści cały Nowy Orlean i nikt nie potrafi się mu sprzeciwić. Brzmi tak bardzo znajomo? No właśnie. Do tego bohater ten faktycznie nie ma skrupułów ani zahamowań – pokuszę się nawet o stwierdzenie, że kobiety traktuje przedmiotowo, jak swoją własność. Taka koncepcja mnie nie zachwyca.
Moje zdanie już znacie, ale jeśli zależy Wam na prawdziwym odmóżdżeniu w trakcie lektury – tego Wam nie odmówię, sięgajcie i spróbujcie sami. Wiem, że innym może się spodobać sposób, w jaki Meghan March stworzyła tę historię, mi jednak nie przypadł on do gustu. Decyzja należy do Was!
„Król bez skrupułów” („Mount Trilogy” #1) Meghan March, Wydawnictwo Editio (Red) 2019, str. 232
I znów książka ala Grey. Nie sięgnę...
OdpowiedzUsuńNie moje klimaty ;)
OdpowiedzUsuńZ e-BOOKIEM POD RĘKĘ
Zastanowię się jeszcze nad tą książką. Kiedyś może dam jej szansę. :)
OdpowiedzUsuńRaczej odpadam, nie słyszałam o tej książce pozytywnych opinii :/
OdpowiedzUsuń